- Przystąpił następnie do ataku na wszystkie instytucje, nad którymi nie miał jeszcze władzy, w tym urząd prezydenta, Trybunał Konstytucyjny i Państwową Izbę Kontroli. Teraz pod ostrzałem jest bank centralny - wylicza gazeta, odnosząc się do wybrania przez parlament na urząd prezydenta członka Fideszu Pala Schmitta, ograniczenia prerogatyw Trybunału Konstytucyjnego i mianowania na szefa Państwowej Izby Kontroli członka Fideszu.
Opisując nową ustawę medialną, przyjętą przez parlament w dwóch częściach w lipcu i grudniu, "Washington Post" przypomina, że powołuje ona wpływową Radę ds. Mediów, która będzie mogła nakładać na media wysokie kary, jeśli uzna jakąś publikację lub produkcję za "niezrównoważoną" politycznie lub obraźliwą dla "ludzkiej godności", a także przeszukiwać redakcje i żądać okazania poufnych informacji biznesowych. Dziennikarze zaś mogą być zmuszani do ujawniania swoich źródeł. - Prywatne media na Węgrzech zdecydowanie zaprotestowały. To samo uczynili ich demokratyczni sąsiedzi, którzy porównali Orbana do Władimira Putina w Rosji. Minister spraw zagranicznych Luksemburga okazał rozsądek, publicznie kwestionując zdolność Węgier do objęcia 1 stycznia rotacyjnego przewodnictwa - pisze "WP".
Dziennik zwraca jednak uwagę, że "niektóre rządy zachowały milczenie, woląc nie wywoływać kolejnej kontrowersji w nękanej kryzysami UE". - Jest to niedobre podejście. Unia Europejska nie może pozwalać rządowi członkowskiemu na lekceważenie podstawowych swobód bez żadnych konsekwencji. Ma ona środki nacisku: Węgry mają gościć w maju w Budapeszcie szczyt (chodzi o szczyt Partnerstwa Wschodniego 27 maja - red.), na którym oczekuje się sekretarz stanu Hillary Rodham Clinton. Orbana należy skłonić, by wybrał: albo ograniczenie koncentracji władzy i wprowadzenie poprawek do ustawy medialnej, albo poniżenie, gdy Unia Europejska i Stany Zjednoczone przeniosą szczyt lub go zbojkotują - konkluduje gazeta.
PAP