"NYT" przypomina, że telewizja jest oskarżana o stronniczość i wspieranie Hezbollahu w Libanie oraz Hamasu w Strefie Gazy. "Ich reporter w Tunezji został głównym zwolennikiem rewolucji, a krytycy spekulują, czy Al-Dżazira nie zrobiła ukłonu w stronę dyplomatycznych interesów Kataru, początkowo umniejszając skalę protestów w Egipcie" - pisze nowojorski dziennik. "We wtorek po południu, gdy na ulicach Egiptu zaczynało wrzeć, Al-Dżazira wyjątkowo wolno informowała o protestach, zamiast tego emitując dokument kulturalny, program sportowy oraz kolejną część tzw. Dokumentów Palestyńskich, czasami zwanych "Pali-leaks". Zdaniem gazety, w wyniku pojawienia się na portalach społecznościowych informacji na temat porozumienie między Katarem a egipskim prezydentem Hosnim Mubarakiem "następnego dnia Al-Dżazira zaczęła relacjonować w swoim szaleńczym stylu wydarzenia na ulicach Kairu".
Także agresywny sposób relacjonowania przez ten kanał rewolucji w Tunezji, w dużej mierze ignorowanej w zachodnich mediach, wśród wielu wzbudził podziw. "NYT" przypomina, że telewizja pokonała wiele przeszkód, m.in. wydalenie swoich dziennikarzy z kraju. Dla telewizji, pod przykrywką, rozpoczął wówczas pracę niezależny tunezyjski dziennikarz i działacz praw człowieka Lotfi Hajji. Al-Dżazira zaczęła wykorzystywać amatorskie filmy nagrane przez Tunezyjczyków za pomocą telefonów komórkowych i wysyłane Hajjiemu przez Facebooka. - W erze Ben Alego z obawy przed aresztowaniem wielu dziennikarzy nie ośmieliłoby się publikować zdjęć przedstawiających np. policjanta bijącego obywatela - powiedział Hajji. - Nie możemy myśleć, że naszą rolą jest uwolnienie Arabów z opresji. Powinniśmy jednak także uważać, by nie przeoczyć żadnego ruchu ludowego - wyjaśnił prezenter Al-Dżaziry Mohammed Krichen.
PAP