Czas arabskich dyktatorów wreszcie się kończy

Czas arabskich dyktatorów wreszcie się kończy

Dodano:   /  Zmieniono: 
- Napisz coś ładnego o prezydencie Zine El-Abidine Ben Ali, a zatroszczymy się o ciebie – powiedział Azzidine, który uważał się za doradcę tunezyjskiego prezydenta. Na potwierdzenie swojej obietnicy pokazał dyskretnie kopertę pełną studolarowych banknotów.
"To był 2002 rok. Pracowałem wówczas jako reporter na szczycie Ligi Arabskiej w Bejrucie. Nie mogłem wejść do Hotelu Phoenicia, gdzie odbywał się szczyt, więc zamiast tego razem z resztą reporterów siedzieliśmy na targach nauki dziecięcej, które miały miejsce nieopodal. To miejsce zamieniło się w nasze centrum medialne" - pisze autor tekstu w "New York Times" Hussain Abdul-Hussain. "Ponieważ szczyt i tak był transmitowany w telewizji, tysiące dziennikarzy w centrum miało mnóstwo czasu na prowadzenie licznych nieformalnych rozmów. Ale w krajach arabskich, gdziekolwiek są dziennikarze, są także rządowi urzędnicy usiłujący kupić lub zastraszyć dziennikarza" - dodaje.

"Spędziłem mnóstwo czasu ukrywając się przed Azzadinem, który próbował mnie nająć bym głosił propagandę tunezyjskiego dyktatora. Uciekałem także przed członkami irackiej delegacji, która wiedziała że mam iracki paszport i groziła mi zabraniem go, jeżeli nie pochwalę w swoich artykułach mądrości ich ówczesnego przywódcy Saddama Husajna. Jako rezydent Lebanonu, unikałem także Syryjskich i Libańskich agentów służb bezpieczeństwa. W 2002 roku Lebanon był pod pełną kontrolą Syrii. Syryjczycy chcieli mieć pewność, że szczyt w Bejrucie odbywał się a ich warunkach. Syryjski autokrata, prezydent Bashar al-Assad, był w stanie przerwać ważne przemówienie palestyńskiego prezydenta Jasera Arafata. W tym czasie Palestyńczycy byli oblężeni w Ramallah podczas izraelskiej Operacji Ochronna Tarcza, która miała na celu zakończenie Drugiej Intifady, rozpoczętej dwa lata wcześniej" - pisze publicysta "The New York Times"

"W Bejrucie w 2002 roku byłem bardziej zajęty ukrywaniem się przed różnorakimi agentami arabskich dyktatorów niż raportowaniem szczytu. To tłumaczy, dlaczego gdy Amerykanie rok później rozpoczęli wojnę z Irakiem, to ja byłem pośród niewielu osób publicznie popierających tę wojnę.  Moja rodzina i ja byliśmy zmuszeni opuścić Irak w 1982 roku i wiedziałem najlepiej, co to znaczy żyć pod brutalnym reżimem Saddama. Z tego powodu w pełni popierałem pomysł obalenia go. Wielka szkoda, że w kolejnych latach amerykańska okupacja w Iraku zmieniła się w kosztowny bałagan. Byłem w Bagdadzie kiedy mój wuj Jaafar został zastrzelony przez rzezimieszków" - dodaje Hussain Abdul-Hussain.

W 2005 roku zabójstwo byłego premiera Lebanonu Rafika Haririego wyzwoliło wielką furię i spowodowało masowe demonstracje na ulicach Bejrutu. Ten incydent zakończył trzydziestoletnią syryjską okupację. Ale dyktator z Damaszku i jego zwolennicy w Hezbollahu oddali cios. Dwóch moich przyjaciół, dziennikarze Samir Kassir i Khaled Eido, zostali zamordowani w dwóch oddzielnych politycznie motywowanych bombardowaniach.  Hezbollah później kontynuował sianie terroru w Bejrucie. W maju 2008 roku budynki gazety Al Mustaqbal i telewizji Future TV zostały spalone. Dziesiątki moich znajomych dziennikarzy tam pracowało. Niedługo potem jeden z nich, Omar, został pobity prawie na śmierć przez bandytów z Hezbollahu.  Ale w 2009 roku obywatele Lebanonu pokazali jeszcze większe nieposłuszeństwo, oddając władzę parlamentarną popierającym demokrację politykom. W innym miejscu w regionie doszło do podobnej niespodzianki wyborczej. Irańczycy przeciwstawili się reżimowi w głosowaniu i na ulicach. Protesty zostały jednak brutalnie stłumione przez władze Iranu.

"Pomimo różnic językowych i etnicznych, opowiadałem się za Ruchem Zielonych i demokracją w Iranie. Opłakiwałem los Nedy Zoltan, który został zastrzelony przed kamerą w trakcie filmowania materiału. W 2011 roku, po mniej niż dekadzie od czasu szczytu w Bejrucie, dwa z najbardziej represyjnych reżimów arabskich, Irak i Tunezja, zostały obalone. Dwa inne reżimy w Egipcie i Jemenie chylą się ku upadkowi" - wspomina Hussain Abdul-Hussain i dodaje: "Irak potrzebował kilku krwawych lat i dziewięciu miesięcy by utworzyć gabinet politycznych, ale Irakijczycy, tak jak Tunezyjczycy, będą poprawiać jakość swojej demokracji. Praktyka doskonali. Teraz nadszedł czas na ruch Syryjczyków i Libijczyków. To oni byli represjonowani najdłużej i najbardziej".

"Oczywiście rozumiemy, że ambasador USA w Syrii, Robert Forda, spotkał się z Assadem w Damaszku i że interes Zachodu jest zbieżny z interesem libijskiego autokraty Muammara El-Quadafiego. Obie strony troszczą się o rezerwy ropy naftowej w tym kraju. Ale jednocześnie jesteśmy pewni, że czasy się zmieniają. Nie było w historii takiego tyrana, którego rządy by się kiedyś nie skończyły. 
Pamiętam jak pewnego dnia zadzwoniłem do Omara by pogratulować mu narodzin jego córki Yasmy. Rozmawialiśmy wtedy o Lebanonie, Tunezji, Egipcie i Jemenie. Powiedział mi wtedy, że ciągle boli go szyja po tym jak został pobity przez bandytów z Hezbollahu. – Ale było warto – dodał po chwili. – Być może Yasma będzie mogła żyć na wolnym Bliskim Wschodzie" - pisze.

Autor artykułu Hussain Abdul-Hussain jest korespondentem w Waszyngtonie kuwejckiej gazety Alrai.

mb