W jego opinii, Zachód powinien wspierać zmiany demokratyczne w krajach arabskich bardzo dyskretnie: "bez siermiężnej ingerencji i paternalizmu". - Trzeba zasięgnąć rady nowych przywódców (Tunezji i Egiptu), by wiedzieć, w czym Europa może być użyteczna - dodaje były szef francuskiego MSZ. Vedrine zauważył, że rewolty w Tunezji i Egipcie, dokonane - jak zaznaczył - "bez żadnej zewnętrznej interwencji", zaskoczyły inne kraje, w tym USA i Izrael.
- Izraelczycy są bardzo zaniepokojeni egipską rewoltą. Stabilność zapewniona przez Mubaraka była dla nich idealna. Teraz będą zmuszeni do zmiany stanowiska, przy którym trwali, gdy odmawiali postępu w procesie pokojowym w konflikcie izraelsko-palestyńskim - uważa Vedrine. W jego opinii, po egipskiej rewolcie izraelskie blokowanie tego procesu "nie będzie już możliwe do utrzymania".
W przekonaniu Vedrine'a rozpadu reżimu Mubaraka nie pragnęli także Amerykanie w obawie przed nieprzewidywalnymi zmianami. Jednak jego zdaniem sytuacja w Egipcie wymknęła się spod kontroli USA, które "mają ograniczony wpływ na zarządzanie kryzysem " w tym kraju. - Jednak Amerykanie prawdopodobnie odegrali w rewolcie egipskiej pewną rolę dzięki swoim powiązaniom z armią egipską. Gra (Baracka) Obamy wydaje się wyszukana - uważa Vedrine.
Były szef francuskiego MSZ spodziewa się, że rewolty w Egipcie i Tunezji mogą z jednej strony zachęcić do buntu opozycję w innych krajach arabskich, a z drugiej skłonić ich władze do rządzenia krajem w jeszcze bardziej autorytarny sposób, by zapobiec możliwym rewoltom.
PAP