"Koalicja powinna rozważyć, czy zezwolić krajom na zbrojenie libijskich powstańców. Broń musi mieć charakter obronny i musi również zostać przeprowadzone szkolenie" - pisze "NYT". "Zawsze mamy do czynienia z ryzykownym przedsięwzięciem, kiedy niewyszkolona opozycja staje przeciwko bezwzględnemu dyktatorowi dysponującemu dobrze wyposażoną armią. Jednak taktyczne konflikty i brak jasnych celów powoduje, że jest to jeszcze trudniejsze" - ocenia dziennik.
"Amerykańskie samoloty zdominowały pierwszą fazę nalotów na Libię, następnie główną odpowiedzialność za operację przekazano Francji, Wielkiej Brytanii i nieamerykańskiemu dowództwu NATO. Teraz, kiedy pułkownik Kadafi krzyżuje plany NATO, ukrywając ciężką broń na gęsto zaludnionych terenach, Paryż i Londyn nalegają, aby więcej państw atakowało cele naziemne, a nie tylko egzekwowało strefę zakazu lotów nad Libią" - czytamy w "NYT".
Dziennik dodaje następnie: "Amerykańskie samoloty do zwalczania czołgów A-10 i samoloty szturmowe AC-130 wykorzystywane na początku konfliktu libijskiego wyjątkowo pasują do przeprowadzania precyzyjnych uderzeń na cele naziemne bez zbytniego narażania ludności cywilnej. Prezydent Barack Obama powinien zezwolić na ponowne ich użycie pod dowództwem NATO".
Zdaniem gazety, w sytuacji, gdy USA "ugrzęzły w dwóch innych wojnach (w Iraku i Afganistanie), prezydent Obama miał rację, że szybko wycofał się (z Libii) i pozwolił Europejczykom przejąć kierowanie operacją. - Inne kraje, w tym Włochy, Hiszpania, Niemcy i Holandia powinny robić więcej, żeby pomóc. Do tej pory tylko sześć z 28 krajów członkowskich Sojuszu atakuje libijskie cele". "NATO musi również lepiej współpracować z powstańcami w sprawie wyboru celów naziemnych" - pisze "NYT".
PAP