"Jednak już na drugi dzień po zamachu mówienie o winie władzy stało się niebezpieczne. Wypowiadania się na temat wersji przyczyn tego, co się wydarzyło, zabroniono pod groźbą odpowiedzialności karnej" - przypomina "Narodnaja Wola". Wówczas, zdaniem gazety, "najrozmaitszy lud urzędniczy i okołourzędniczy pojawił się i postanowił zabłysnąć na tle sprawdzonej informacji i przy pomocy sprawdzonej metody. Wypowiadali się deputowani, działacze społeczni, piosenkarze, muzycy, sportowcy i urzędnicy". "Zamiast dyskusji o tym, jak coś takiego stało się możliwe w naszym kraju, przez wszystkie te dni słyszeliśmy nieustanne obrzucanie błotem opozycji i wezwania do zjednoczenia się wokół głowy państwa" - stwierdza gazeta.
"Narodnaja Wola" polemizuje z ostrzeżeniem, które udzieliło jej Ministerstwo Informacji za styczniową publikację "Mówi i pokazuje >TV-Goebbels<", krytykującą film telewizji państwowej o demonstracji opozycji w wieczór po wyborach prezydenckich 19 grudnia 2011 roku. Gazeta przypomina, że w filmie tym "pokazywano garaż z bronią, która jakoby miała pojawić się na placu" podczas demonstracji. Zauważa, że "mimo to nikomu z opozycjonistów nie przedstawiono zarzutów o nielegalne posiadanie broni", a na procesach milicjanci zeznają, że nie widzieli, by protestujący na placu mieli broń. "Kogo powinien ukarać minister za rozpowszechnianie informacji pozbawionej wiarygodności?" - pyta gazeta.
Ministerstwo Informacji udzieliło redakcji "Narodnej Woli" ostrzeżenie za rozpowszechnienie informacji, które według resortu nie odpowiadają rzeczywistości i szkodzą reputacji biznesowej Biełteleradiokompanii, czyli państwowego nadawcy. Na Białorusi ostrzeżenie resortu może doprowadzić do zamknięcia gazety.
PAP