Dyrekcja placówki zakazała więc dzieciom wychodzenia na szkolne podwórko podczas przerwy. Taka decyzja padła już po raz drugi w ciągu tygodnia - wcześniej, 30 maja, jej powodem był pościg "dwóch zamaskowanych osobników" w okolicach szkoły. Choć uczniowie nie byli dotąd nigdy celem ataków, to rodzice i nauczyciele boją się zabłąkanych kul. - Tylko rano nie ma wystrzałów, poza tym słychać je ciągle - twierdzi matka jednego z dzieci, uczących się w Sevran, mówiąc, że czegoś podobnego nie widziała w tej miejscowości od kilkunastu lat. Dodaje, że dwa tygodnie temu w okolicy szkoły wybuchła strzelanina, gdy dzieci biegały jeszcze w czasie przerwy po podwórku.
Mieszkańcy Sevran mówią gazecie, że żyją w ciągłym strachu mimo obecności w dzielnicy oddziałów specjalnych jednostek policyjnych. Nie pomaga też policyjny helikopter, który stale przeczesuje okolicę. Nic nie dają zapewnienia miejscowych władz, że skończą one z "dilerami, którzy tworzą prawo".
Mer Sevran, Stephane Gatignon, przyznaje w rozmowie z gazetą, że dyktat dilerów w jego mieście doprowadził do "skrajnie kryzysowej" sytuacji i że mieszkańcy są "zastraszeni". Jego zdaniem, nawet wzmocnienie nadzoru policyjnego nad walczącymi o wpływy gangami nie przyniosło rezultatu. Gatignon uważa, że wyjściem z tej patologicznej sytuacji jest zmiana prawa, czyli zalegalizowanie we Francji użycia lekkich narkotyków, takich jak marihuana.
PAP