Sułkowice znane są z kilkusetletnich tradycji kowalskich, a jeszcze kilkadziesiąt lat temu kowalstwem wręcz stały.
Kowal i współwłaściciel zakładu metaloplastyki Edward Garbień o pracy nad ratowaniem napisu, który zna cały świat mówi, że była największym wyzwaniem, z jakim przyszło mu się dotąd zmierzyć. Nie z powodu wielkości, ale wartości historycznej.
Szyld trafił do sułkowickiej fabryki w takim stanie, w jakim odzyskała go policja. Był pocięty. Praca nad nim wymagała większej niż inne precyzji. Każdy krok musiał zostać wcześniej przeanalizowany, bowiem pomyłka byłaby nieodwracalna. Nieraz debaty trwały godzinami.
O tym, że przedsięwzięcie trzymano w tajemnicy zadecydowała chęć pracy w spokoju, ale również względy bezpieczeństwa. Przy pracy, oprócz rzemieślników, stale obecnych było dwóch pracowników muzeum oraz ochroniarze wyposażeni w broń palną, którzy pilnowali napisu przez 24 godziny na dobę. Strzegł go także system kamer.
Wiadomo już, że odrestaurowana część nie wróci nad bramę obozu. Przetrwać w tym stanie dla potomnych może tylko w gablocie wypełnionej mieszanką gazów, które zabezpieczą napis przed powstawaniem ognisk korozji - mówi "Dziennikowi Polskiemu" kowal biorący udział w renowacji.pap