Na wspieranie rozwoju tzw. kapitału ludzkiego, w tym szkolenia pracowników i bezrobotnych, idą od lat olbrzymie środki unijne. Jeszcze przed wejściem do UE otrzymaliśmy na ten cel 6 mld euro, a w ciągu dwóch lat po wejściu – kolejne 2,7 mld. Wraz z napływem takich sum Polska stała się prawdziwym eldorado dla firm szkoleniowych: działa ich ponad dwa i pół tysiąca, a obroty szacowane są na 2,5 mld zł rocznie.
Ale z poziomem usług bywa różnie. Najwięcej uwag dotyczy szkoleń zamawianych przez instytucje. - Zgodnie z ustawą o zamówieniach publicznych jedynym kryterium jest najniższa cena, a ta rzadko idzie w parze z jakością – komentuje Ireneusz Górecki, prezes Polskiej Izby Firm Szkoleniowych, zrzeszającej blisko 350 renomowanych podmiotów.
Według Górskiego prywatne przedsiębiorstwa, chcąc podnieść kwalifikacje swych pracowników i zatrudniają czołowe firmy szkoleniowe. Tymczasem pracownicy instytucji, np. urzędów pracy - zamawiający kursy zawodowe dla bezrobotnych lub pracowników zagrożonych zwolnieniami - często nie mają nawet pojęcia o szkoleniach. W efekcie można odbyć wiele kursów, które ani trochę nie pomogą w znalezieniu pracy.