Tymczasem od wyjazdu z Iraku ostatnich amerykańskich oddziałów władze w Bagdadzie robią wszystko, by utrudnić placówce normalne funkcjonowanie: przedłużając rozpatrywanie wiz dla Amerykanów przez kancelarię premiera Nuriego al-Malikiego, wstrzymując konwoje z żywnością czy konfiskując komputery i dokumenty - wylicza "NYT".
Ogrom amerykańskiej ambasady, największej takiej placówki na świecie, oraz liczba zatrudnionych w niej osób (16 tysięcy, w tym dwa tysiące dyplomatów) podsycają obawy Irakijczyków, że USA tak naprawdę nie zakończyły zbrojnej interwencji w Iraku - dodaje dziennik.
Wśród komentatorów decyzja USA o redukcji obecności w Iraku budzi zdziwienie o tyle, że została podjęta tak późno - zauważa "NYT". "Coraz wyraźniej widać, że (amerykańska ambasada) ma o wiele za dużo personelu jak na zadania, które jest w stanie wykonywać w obecnej sytuacji" - uważa cytowany przez gazetę specjalista od Bliskiego Wschodu Kenneth Pollack z waszyngtońskiego think-tanku Brookings Institution.
Dziennik przytacza jednak opinię panującą wśród niektórych amerykańskich dyplomatów, że redukcja personelu może paradoksalnie zwiększyć wpływ USA na wydarzenia w Iraku, np. w roli mediatora w wewnętrznym konflikcie między irackimi politykami, który wybuchł po wyjeździe Amerykanów.
Ich zdaniem "zmniejszenie liczby krępych, wytatuowanych ochroniarzy - którzy dla wielu Irakijczyków stanowią oblicze USA i kojarzą się ze strasznymi aktami przemocy - mogłoby pomóc w budowaniu mostów między USA i Irakiem" - przypomina gazeta.
PAP