Zadłużenie polskich miast jest tak wysokie, że cześć z nich nie jest już w stanie zaciągać nowych zobowiązań, z których finansowane byłyby inwestycje infrastrukturalne. Dla wielu gmin jedynym sposobem na pozyskanie środków staje się prywatyzacja spółek komunalnych. Uzyskane w tej sposób pieniądze są kierowane bezpośrednio na inwestycje lub mają stanowić wkład własny do przedsięwzięć współfinansowanych przez Unię Europejską.
W Łodzi jeszcze w tym roku pod młotek pójdą Zakład Wodociągów i Kanalizacji, Zakład Drogownictwa i Inżynierii oraz udziały miasta w kilku mniejszych spółkach. Dochody z prywatyzacji mają być przeznaczone na sfinansowanie remontów dróg i torów tramwajowych. Jednak najambitniejszy plan w tym roku ma Warszawa - zamierza sprzedać przynajmniej 7 z 24 spółek, jakie posiada - ma to przynieść miastu zysk w wysokości 45 mln zł.
- Kryzys zmusza samorządy do takich decyzji, bo coraz więcej z nich balansuje na granicy bezpiecznego poziomu zadłużenia. Ale też niema powodu, by gminy wiosłowały, wystarczy, że będą sterować, czyli wyznaczą kierunek, a stery oddadzą w ręce prywatne - podkreśla Leszek Jażdżewski, politolog z Uniwersytetu Łódzkiego. Trudna sytuacja finansowa gmin paradoksalnie może więc wpłynąć na ich uzdrowienie. - Dochody z prywatyzacji to nie jest jeden zysk, sprzedając je, zmniejszymy też etatyzm i peronizm. Niestety, to norma we wszystkich samorządowych firmach - podkreśla wiceprezydent Łodzi Marek Cieślak. Przykład kupienia łódzkiej elektrociepłowni przez Dalkia SA pokazuje, że prywatny właściciel nie musi oznaczać drastycznego wzrostu cen usług czy kadrowej rewolucji.