"Bo tak naprawdę w feminizmie nie chodzi o równouprawnienie (sufrażystki) ani o walkę z dyskryminacją, ale o rozbicie rodziny. A rozbić rodzinę to oderwać kobietę od męża, od ogniska domowego i od własnych dzieci. Bez kobiety nie ma rodziny. Jeżeli więc kobieta opuści dom albo najlepiej, gdy rodziny nie założy, wówczas rodzina jako zjawisko społeczne po prostu zniknie. Nie tylko jako zjawisko społeczne, ale jako zjawisko cywilizacyjne, bo właśnie w rodzinie i tylko w rodzinie młody człowiek zaczyna wzrastać do cywilizacji.” – wyjasnia Jarosyzński.
"Zdawali sobie z tego doskonale sprawę komuniści, wiedzieli, że nie zaprowadzą komunizmu, jeśli nie zniszczą rodziny. Lenin wołał: >Kobieta jest wciąż jeszcze niewolnicą domową, mimo wszystkie wyzwalające ją ustawy, przytłacza ją, dusi, ogłupia, poniża drobne gospodarstwo domowe (…). Prawdziwe wyzwolenie kobiety, prawdziwy komunizm, rozpocznie się dopiero wtedy, gdzie i kiedy rozpocznie się walka masowa (…) przeciw temu drobnemu gospodarstwu domowemu, a raczej jego masowa przebudowa w wielkie gospodarstwo socjalistyczne<” – podkreśla naukowiec.
Zdaniem Jaroszyńskiego feministki i "genderyści" głoszą hasła komunistyczne nie odwołując się wprost do tej ideologii, gdyż jest ona „jeszcze za bardzo skompromitowana”.