Jak donosi "Nasz Dziennik” warszawski Sąd Apelacyjny wyda 30 czerwca wyrok, w którym zdecyduje czy ewentualny proces w sprawie masakry robotników Wybrzeża w 1970 r. ruszy od nowa
– Wnioskowałem o to, żeby w tej sprawie wydać wyrok. Proces toczy się od 1995 roku. Zwrócenie tego do ponownego rozpatrzenia oznacza faktycznie umorzenie tego postępowania. Teraz należy to rozstrzygnąć, żeby chociaż prawomocnie określić okoliczności tego przestępstwa – powiedział w rozmowie z gazetą mec. Piotr Łukasz Andrzejewski, reprezentujący NSZZ „Solidarność”, która domaga się skazania m.in. Stanisława Kociołka.
Prokurator IPN Bogdan Szegda w rozmowie z dziennikarzami przyznaje, że zdaje sobie sprawę, iż oskarżeni, Kociołek i dwóch wojskowych, są już w podeszłym wieku, a ponowny proces nie będzie krótki, ale zaznacza, że on jako prokurator musi walczyć o właściwą ocenę dowodów. – Prokuratura musi walczyć o to, żeby odpowiedzialność karna została ustalona – tłumaczył.– Jako autor aktu oskarżenia w tej sprawie nie rozumiem, jak sąd I instancji mógł wydać wyrok, nie dokonując oceny tak wielu dowodów i nie dokonując pełnej rekonstrukcji wydarzeń na Wybrzeżu z grudnia 1970 roku. To przykre, że dla sądu I instancji głównym źródłem ustaleń był tzw. raport Władysława Kruczka – brata oskarżonego w tym procesie gen. Stanisława Kruczka – mówił w sądzie prok. Szegda.
– Jeśli sąd I instancji uznał, że użycie broni na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. było bezprawne i nie znajduje na to żadnego uzasadnienia, i nie wyciąga z tego dalszych wniosków, to ten proces powinno się zacząć od początku i zbadać, czy całe te zdarzenia miały charakter prowokacji, której celem była zmiana władz w 1970 r., i udział wszystkich oskarżonych musi tu być jasno określony. Bo jeśli wszystko było sprowokowane, to elementem tej prowokacji jest wystąpienie oskarżonego Kociołka – wskazywał w sądzie pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych mec. Maciej Bednarkiewicz.
Przypomnijmy, że sąd uznał iż czyn oskarżonych należy zakwalifikować jako „udział w śmiertelnym pobiciu”, nie w zbrodni komunistycznej.
Podczas grudniowych demonstracji w 1970 r., według oficjalnych danych, na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga od strzałów milicji i wojska zginęło 45 osób, a 1165 zostało rannych. Proces zakończył się po 18 latach od wniesienia aktu oskarżenia. W zeszłym roku Sąd Okręgowy w Warszawie uniewinnił Kociołka, a płk. Mirosława W., byłego dowódcę batalionu blokującego bramę Stoczni Gdańskiej, i płk. Bolesława F., byłego zastępcę ds. politycznych dowódcy 32. Pułku Zmechanizowanego blokującego przystanek kolejki pod stocznią w Gdyni, skazał na krótkie i mało dotkliwe kary dwóch lat więzienia w zawieszeniu.
W ocenie prokuratora, dwaj dowódcy wojskowi nie zrobili nic, aby przedsięwziąć środki właściwe do zagrożenia. – Demonstranci domagali się tylko rozmów z władzami. Gdyby taką informację przekazano wtedy Władysławowi Gomułce, to można byłoby zakładać, że nie doszłoby do użycia broni. A informacje przekazywał mu wicepremier Kociołek – podsumował prokurator Szegda.
Nasz Dziennik
Prokurator IPN Bogdan Szegda w rozmowie z dziennikarzami przyznaje, że zdaje sobie sprawę, iż oskarżeni, Kociołek i dwóch wojskowych, są już w podeszłym wieku, a ponowny proces nie będzie krótki, ale zaznacza, że on jako prokurator musi walczyć o właściwą ocenę dowodów. – Prokuratura musi walczyć o to, żeby odpowiedzialność karna została ustalona – tłumaczył.– Jako autor aktu oskarżenia w tej sprawie nie rozumiem, jak sąd I instancji mógł wydać wyrok, nie dokonując oceny tak wielu dowodów i nie dokonując pełnej rekonstrukcji wydarzeń na Wybrzeżu z grudnia 1970 roku. To przykre, że dla sądu I instancji głównym źródłem ustaleń był tzw. raport Władysława Kruczka – brata oskarżonego w tym procesie gen. Stanisława Kruczka – mówił w sądzie prok. Szegda.
– Jeśli sąd I instancji uznał, że użycie broni na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. było bezprawne i nie znajduje na to żadnego uzasadnienia, i nie wyciąga z tego dalszych wniosków, to ten proces powinno się zacząć od początku i zbadać, czy całe te zdarzenia miały charakter prowokacji, której celem była zmiana władz w 1970 r., i udział wszystkich oskarżonych musi tu być jasno określony. Bo jeśli wszystko było sprowokowane, to elementem tej prowokacji jest wystąpienie oskarżonego Kociołka – wskazywał w sądzie pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych mec. Maciej Bednarkiewicz.
Przypomnijmy, że sąd uznał iż czyn oskarżonych należy zakwalifikować jako „udział w śmiertelnym pobiciu”, nie w zbrodni komunistycznej.
Podczas grudniowych demonstracji w 1970 r., według oficjalnych danych, na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga od strzałów milicji i wojska zginęło 45 osób, a 1165 zostało rannych. Proces zakończył się po 18 latach od wniesienia aktu oskarżenia. W zeszłym roku Sąd Okręgowy w Warszawie uniewinnił Kociołka, a płk. Mirosława W., byłego dowódcę batalionu blokującego bramę Stoczni Gdańskiej, i płk. Bolesława F., byłego zastępcę ds. politycznych dowódcy 32. Pułku Zmechanizowanego blokującego przystanek kolejki pod stocznią w Gdyni, skazał na krótkie i mało dotkliwe kary dwóch lat więzienia w zawieszeniu.
W ocenie prokuratora, dwaj dowódcy wojskowi nie zrobili nic, aby przedsięwziąć środki właściwe do zagrożenia. – Demonstranci domagali się tylko rozmów z władzami. Gdyby taką informację przekazano wtedy Władysławowi Gomułce, to można byłoby zakładać, że nie doszłoby do użycia broni. A informacje przekazywał mu wicepremier Kociołek – podsumował prokurator Szegda.
Nasz Dziennik