Przegląd prasy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy podrożeją ceny rozmów przez internet, jak posłowie Samoobrony "radzą" sobie z długami, jak bawią się mieleccy policjanci, co sądzi Kazimiera Szczuka o karze dla Polsatu po jej głośnym wystąpieniu u Kuby Wojewódzkiego - o tym w dzisiejszej prasie.
Prokuratura Krajowa sprawdza, czy wiceprezes NFZ Michał Kamiński, odpowiedzialny za wartą miliony politykę lekową NFZ, padł ofiarą spisku służb specjalnych - donosi "Rzeczpospolita" w artykule "Eksperci od leków z ABW". Podejrzany o przyjęcie... 680 zł łapówki (tyle kosztowała kolacja, na którą zaproszony był m.in. Kamiński, za którą zapłaciła jedna z firm farmaceutycznych, Kamiński przesiedział w ub. roku miesiąc w areszcie. Zatrzymała go ABW, twierdząc wtedy, że sprawa to fragment "większej afery korupcyjnej związanej z Narodowym Funduszem Zdrowia". Do tej pory jednak ani warszawska prokuratura, ani ABW nie wpadły na trop afery. Za to, jak się okazało, ABW przez ponad rok nagrywała rozmowy Kamińskiego i udało się jej zdobyć jedynie nagranie rozmowy o posiłku opłaconym przez firmę farmaceutyczną.
Kamiński twierdzi, że padł ofiarą zmowy pracowników NFZ powiązanych z ABW. Potwierdzać jego wersję ma zatrudnienie w Departamencie Leków NFZ Marek M. dzięki protekcji oficerów ABW. Potwierdza to też Lesław Abramowicz, były prezes NFZ. Zeznał, że w 2004 r. przyszli do niego dwaj pracownicy ABW i poprosili, żeby znalazł pracę dla ich kolegi Marka M. - To na pewno nie był pierwszy ani ostatni tego rodzaju przypadek - mówi "Rz" Abramowicz. Były wiceprezes NFZ miesiąc temu napisał list do ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. Stwierdził, że Markowi M. i dwóm innym urzędnikom NFZ zależało na usunięciu go, bo przeszkodził "różnym grupom interesów czerpiącym ogromne korzyści z obrotu lekami". Przez wiele lat na listy refundacyjne nie trafiały żadne nowoczesne leki. Dlatego decyzję o tym, za które farmaceutyki NFZ będzie płacił, podejmowali jego urzędnicy. Według Kamińskiego - nie zawsze opierali się na podstawach naukowych. Jego zdaniem ceny za leki były zawyżane lub ustalane na niejasnych zasadach, a związane to było z lobbingiem na rzecz konkretnych firm farmaceutycznych. Dlatego zdecydował o zwolnieniu pracowników. - Niestety, ci, których zwolniłem, okazali się rezydentami ABW lub osobami z nimi współpracującymi - twierdzi Kamiński.

Koniec tanich rozmów przez Internet? Jak pisze "Rzeczpospolita" mogą one niedługo podrożeć, bo większość państw UE chce zmiany zasad ich opodatkowania. Bruksela proponuje, żeby podatek od usług był pobierany w kraju siedziby konsumenta, a nie firmy - informuje gazeta w artykule "Za usługi elektroniczne zapłacimy więcej". - Chcemy uniknąć nieuczciwej konkurencji - przekonuje Laszlo Kovacs, unijny komisarz ds. podatków. Ma to zniechęcić firmy do rejestrowania siedzib w rajach podatkowych spoza Unii Europejskiej, skąd mogą świadczyć takie usługi elektroniczne, jak połączenia telefoniczne przez Internet i ściąganie plików muzycznych.
Na razie ministrowie finansów nie osiągnęli jednomyślności w tej sprawie. Jednak kierujący pracami Unii Austriacy mają nadzieję, że porozumienie zostanie zawarte na kolejnym spotkaniu, 7 czerwca. Jakakolwiek decyzja musi zapaść do końca przyszłego miesiąca, bo wtedy wygasają obecne przepisy dotyczące VAT.
Przed rozwojem Internetu miejsce pobierania podatku miało mniejsze znaczenie niż obecnie. Teraz wiele firm dociera do unijnych konsumentów albo z rajów podatkowych, albo z krajów UE o najniższej stawce VAT, np. Luksemburga. Właśnie maleńki Luksemburg z VAT na poziomie 15 procent jest jednym z głównych przeciwników zmiany w zasadach opodatkowania usług. Także Portugalia, która dla swojej Madery wywalczyła obniżoną stawkę, wyraziła dezaprobatę dla propozycji Komisji. Według opinii dyplomatów w czerwcu kluczowa będzie jednak postawa Niemiec. - Jeśli one się zgodzą, to Luksemburg i Portugalia też ustąpią - mówi nam jeden z dyplomatów. Na razie jednak Berlin mówi "nie", a wśród zwolenników nowych zasad opodatkowania jest m.in. ... Polska.

"Jak posłowie Samoobrony pozbywają się długów" - opisuje "Gazeta Wyborcza", która dzień wcześniej podała, że komornicy zajęli już pensje co piątego posła Samoobrony, a niewypłacalna jest aż połowa klubu. Za posła Ptaka, który 15 lat temu wziął kredyt na pieczarkarnię i zbankrutował, zapłaci - podobnie jak w przypadku kilkuset tysięcy rolników - Agencja Modernizacji i Restrukturyzacji Rolnictwa, czyli wszyscy podatnicy. Zezwalają na to przepisy z 2003 r. Ptak złożył odpowiedni wniosek i czekał na decyzję. I doczekał się, gdy został już posłem Samoobrony. Zgodę wydała ówczesna minister finansów Teresa Lubińska.
Nad swoimi długami "pracuje" też poseł Józef Pilarz - bankrut rekordzista, który ma ponad 4 mln zobowiązań i ośmiu komorników na karku. Pilarz wraz z partyjnym kolegą z Samoobrony Tadeuszem Dębickim zaatakowali firmę handlującą nasionami - Syngentę z Piaseczna. I to podczas obrad sejmowej komisji rolnictwa, w której zasiadają. Twierdzili, że firma fałszuje jakość nasion i domagali się wzięcia jej działalności pod lupę. A tak się składa, że Pilarz winien jest za jej nasiona i nawozy ponad 1,5 mln zł. Zajmie się nimi Komisja Etyki Poselskiej.

Adam Bielan i Michał Kamiński wracają do łask Lecha Kaczyńskiego - informuje "Dziennik". Kilka tygodni temu ta gazeta napisała, że prezydent odsunął od  siebie obu strategów wyborczych kampanii Prawa i  Sprawiedliwości. Bielan i Kamiński mieli wówczas podpaść braciom Kaczyńskim nadmierną obecnością w mediach, a także tym, że przypisywali sobie zwycięstwo wyborcze partii i Lecha Kaczyńskiego. Bielan już zapowiada nowe posunięcia promocyjne. - Prezydent odnosi wiele sukcesów, głównie na  arenie międzynarodowej. Ale za mało się o tym mówi w Polsce. Trzeba to zmienić - mówi.

Znana feministka Kazimiera Szczuka poskarżyła się „The New York Times", że słuchacze Radia Maryja atakują ją ze względu na jej żydowskie pochodzenie - pisze "Życie Warszawy". Jej zdaniem, to słuchaczy radia mieli jakoby domagać się podjęcia przez polskie władze akcji przeciwko niej. „Nienawidzą mnie, ponieważ jestem feministką, jestem Żydówką – przede wszystkim dlatego, że jestem feministką” – cytuje Szczukę gazeta. Amerykański dziennik w obszernym artykule opisał kilka dni temu konflikt Radia Maryja i jego słuchaczy ze znaną krytyk literacką i osobowością telewizyjną Kazimierą Szczuką. Tekst został też dwa dni temu przedrukowany na drugiej stronie równie wpływowego dziennika „International Herald Tribune”, zajmującego się tematyką międzynarodową. Chodziło o głośny talk-show Kuby Wojewódzkiego w telewizji Polsat, w którym Szczuka parodiowała Madzię Buczek, niepełnosprawną założycielkę podwórkowych kółek różańcowych dzieci, często występującą w Radiu Maryja i TV Trwam. „The New York Times”, który informuje, że Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji wymierzyła Polsatowi karę pół miliona złotych, choć Szczuka przeprosiła Buczek i tłumaczyła się niewiedzą o jej fizycznej ułomności, nie podjęła natomiast działań wobec Radia Maryja za antysemicki felieton Stanisława Michalkiewicza, w którym mówił o „przemyśle holokaust, próbującym wymusić na Polsce zapłatę haraczu zwanego dla niepoznaki rewindykacjami”. Szczuka, pytana na jakiej podstawie wysnuwa tezę o antysemityzmie jej krytyków, twierdzi, że  zarówno na jej adres domowy, jak i do telewizji TVN przychodziły listy od zwolenników ojca Rydzyka, słuchaczy Radia Maryja i osób deklarujących się jako wierzące, w których przewijała się kwestia jej pochodzenia. "Chyba źle zrobiłam, że wszystkie je pewnego dnia zebrałam i wyrzuciłam, bo teraz nie mogę ich pokazać. Ale mogą przyjść kolejne" – tłumaczy Szczuka.
"Ta skandalistka próbuje sobie widocznie w mediach zachodnich zrobić autoreklamę. Chce teraz uchodzić za pokrzywdzoną przez radio. (...) Próbuje przeciwko Radiu Maryja wykorzystać fakt swojego starotestamentowego pochodzenia. A na przykład ja się o tym pochodzeniu dopiero od pana dowiaduję – zapewnia Ryszard Bender, profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i gwiazda rozgłośni.

Najpierw Poznań, a teraz Bydgoszcz i Żagań. Lokalni działacze LPR z pominięciem warszawskiej centrali LPR prowadzą wstępne rozmowy z PiS-em w sprawie wspólnych list samorządowych w najbliższych wyborach. Podobne inicjatywy podejmują też działacze w mniejszych ośrodkach powiatowych i gminnych - pisze "Nasz Dziennik" w artykule "Chcą sojuszu, to rozmawiają". "Byłaby to realizacja idei, o której mówimy od lat, zjednoczonego obozu prawicy" - mówi Lech Zdrojewski, bydgoski radny samorządowy.
"Ludzie wiedzą, że teraz jest jedyna możliwość postawienia tamy lewactwu i Platformie Obywatelskiej. I nie chcą tej szansy zmarnować. Wspólna lista powinna powstać, bo nakazuje to rozsądek i odpowiedzialność" - cytuje też gazeta Macieja Eckardta, radnego Sejmiku Województwa Kujawsko-Pomorskiego i zarazem członka Rady Politycznej LPR. To wokół niego i Anny Sobeckiej skupiła się grupa działaczy optujących za porozumieniem z PiS. Sprzeciwia się temu natomiast grupa regionalnych polityków związanych z posłem Witoldem Hatką, która jednak zdaniem "ND", "dosłownie topnieje z dnia na dzień". Pomysł wspólnej listy z PiS może też spotkać się ze zdecydowanym sprzeciwem władz Ligi, które kilkanaście dni wcześniej na konferencji prasowej zadeklarowały wolę wspólnego startu z Samoobroną w ramach "Bloku Ludowo-Narodowego Samoobrona - LPR". Tego rodzaju dylematów - zdaniem dziennika - nie mają natomiast działacze Ligi Polskich Rodzin w Żaganiu (woj. lubuskie), którzy jednogłośnie opowiedzieli się za wspólnym startem w wyborach samorządowych w koalicji z PiS.

Prezydent Lech Kaczyński deklaruje w wywiadzie dla "Faktu", ze chce silnego państwa. Prezydent chciałby po sobie pozostawić państwo działające sprawniej niż dzisiaj, Polskę, która będzie miała w Europie status, na jaki zasługuje i państwo uczciwsze. "Nie chodzi jedynie o korupcję. Także o funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości, o sposób informowania społeczeństwa, tak by się dowiadywało prawdy" - mówi. Chciałby też, żeby Polska była silniejsza militarnie, szybkiego rozwoju gospodarki, nowej konstytucji - po wygraniu kolejnych wyborów.
Według niego "podstawowym problemem polskiej demokracji jest sytuacja, że pewne prawdy w stosunku do jednych są przyjmowane, a do drugich - nie". "Jeżeli po wielu tygodniach nieustannych ataków Jarosław Kaczyński odpowiada w końcu Donaldowi Tuskowi, to jest to  +brutalizacja życia politycznego+. Ale ataki Tuska, czasem wprost niekulturalne, są w porządku" - żali się prezydent. Na uwagę dziennikarzy gazety, że Polacy oczekują od prezydenta większej wstrzemięźliwości w wyrażaniu politycznych sympatii, Lech Kaczyński odpowiada: "Nie wiem, czego Polacy oczekują. Wiem natomiast jedno: że na pewno nie zrezygnuję z mówienia prawdy. Jeżeli oceniałbym jakieś działania PiS jako złe, to pewnie też bym to powiedział. Ale proszę pamiętać, że Polacy wybierali mnie mając pełną świadomość, że jestem bratem bliźniakiem przywódcy PiS. Ukrywanie moich związków z tą partią uważałbym za czystą hipokryzję".

"SuperExpress" opisuje jak bawi się mielecka policja w artykule -  "Piją, klną i świntuszą ...tak imprezują gliniarze". Widać to na filmie, rejestrującym zakrapianą, ale oficjalną imprezę. Do filmu podłożono głosy z komedii gangsterskiej. Występują w nim nawet ci, których zwykle nie wolno fotografować, bo zajmują się sprawami wymagającymi wyjątkowej dyskrecji. A oto kilka scenek z policyjnego "dziełka". "Wicekomendant mieleckiej policji, Henryk Burak, prezentuje się jako erotoman. Chce pożyczyć prezerwatywę. Dwie kobiety przedstawiono jako prostytutki. Jedna "opowiada", jak się kocha z klientami. Gospodarz zaprasza gości, a podłożony głos obwieszcza: 'Napijemy się wódeczki, potem przyjdą dupeczki'. W czasie akademii mundurowy 'ogłasza': 'Uwaga frajerzy, mam ważny komunikat'. Nerwowy mężczyzna 'bełkocze': 'Kur... w d... jego zap... mać'. (...) A jeden z mundurowych 'mówi': 'Idę się odlać, bo nie chcę na to patrzeć'. - I pcha się do damskiej toalety!". (...) "No to co, Włodziu, jedziemy" - pyta po imprezie pijanym głosem wicekomendant. A kamera pokazuje samochód jadący na wstecznym biegu. Kierowca wygląda, jakby był pijany" - opisuje "SE".
Film jest relacją ze święta policji w Mielcu. Zmontowano go na zlecenie komendanta powiatowego Ryszarda Szkotnickiego, o którym mówi się, że jest kandydatem na szefa podkarpackiej policji, o którym było głośno we wrześniu 2005 r. w czasie zamieszek wywołanych śmiercią 25-letniego Dawida Karnasa z Mielca. Szkotnicki kłamał wtedy przed kamerą telewizyjną i obrażał świadków - pisze gazeta.

Przegląd prasy przygotowała
Elżbieta Majewska

Przegląd prasy

Od poniedziałku, 13 lutego 2006, publikujemy codzienny przegląd prasy. Możesz go zamówić w formie newslettera, odwiedzając stronę: http://www.wprost.pl/newsletter/