Jan Stangryczuk, a obecnie Jan Black, mieszka w Wielkiej Brytanii już od 76 lat. Jak sam przyznaje w rozmowie z brytyjskimi dziennikarzami, nigdy nie spotkał się z taką niechęcią do Polaków. "Tutaj zawsze mogłem liczyć na przyjaźń i szacunek. Szanowano także moich rodaków, przez całe moje życie" – opisywał.
"Guardian" ze szczegółami przedstawił historię i udział w wojnie polskiego ochotnika. Wspomniał o jego poparzeniu po katastrofie samolotu w 1942 roku, opisał małżeństwo z Brytyjką, od której przyjął nazwisko.
Napięcia w Wielkiej Brytanii
Dziennik historię polskiego żołnierza nakreślił na tle aktu wandalizmu, do którego doszło w Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym w londyńskiej dzielnicy Hammersmith. Nieznani sprawcy pokryli ściany budynku obraźliwymi, rasistowskimi napisami. W artykule podkreślono, że natychmiast po akcie dewastacji przed POSK zaczęły pojawiać się kwiaty od mieszkańców miasta, solidaryzujących się z Polakami.
"Byłem tak dumny z tego co osiągnęliśmy wspólnie - ja i moi brytyjscy koledzy. Nie rozumiem skąd te nagłe zmiany po referendum" – powiedział dziennikarzom Jan Black.
"To mnie bardzo smuci, ponieważ widziałem tak wielu moich rodaków oddających życie, aby zmienić Europę na lepsze" – wyznał.
"Mam wrażenie, że to co się teraz dzieje jest bardzo podobne do napięcia, które pojawiało się w pewnych krajach przed II Wojną Światową. Wszystko zmierza niemal w tym samym kierunku" – oceniał weteran. "Moim zdaniem problem polega na tym, że ludzie po prostu nie znają swojej historii" – zakończył.