Podczas posiedzenia rządu w Ankarze, premier Turcji wskazywał, że 15 lipca będzie zapamiętany jako "dzień demokracji", podczas którego próbowano przeprowadzić zamach stanu przeciwko ludności Turcji. Wypowiedział się również o osobach, które wzięły udział w puczu. – To nie są żołnierze, to drapieżni rzeźnicy, terroryści w mundurach – mówił i ostrzegł, że każdemu, kto w przyszłości zechce zaszkodzić Turcji, przypomni osoby planujące ten zamach stanu.
Głos zabrał też prezydent Recep Tayyip Erdoğan, który zapowiedział, że puczyści "zapłacą wielką cenę" za swoje działania. – To powstanie to dar od Boga, bo teraz mamy powód, by oczyścić naszą armię – mówił.
15 lipca w Ankarze, stolicy Turcji oraz m.in. Stambule, doszło do próby wojskowego zamachu stanu. Do próby doszło około godz. 22, a po godz. 9 (czasu polskiego) tureckie władze ogłosiły, że udało się powstrzymać puczystów. W walkach, które wybuchły, zginęło ponad 220 osób, a blisko 1,5 tys. jest rannych. Zaatakowano m.in. budynek tureckiego parlamentu, siedziby tureckich telewizji i siedzibę sztabu generalnego.
Po opanowaniu sytuacji tureckie władze rozpoczęły czystki w armii - pozbawiono stanowisk pięciu generałów i 29 pułkowników (wszyscy brali udział w próbie nocnego przewrotu). Zatrzymano też prawie 3 tys. żołnierzy, którzy przyłączyli się do puczu. Tureccy politycy - w tym Erdogan - wskazują, że pucz był inspirowany przez islamskiego duchownego Fethullaha Gulena, który przebywa na wygnaniu w Stanach Zjednoczonych. Gulen zaprzeczył tym informacjom i potępił wydarzenia, do których doszło.
Pojawiły się również informacje, że od pełnienia obowiązków odsunięto 2745 sędziów, w tym pięciu z Sądu Najwyższego.
W świetle tych wydarzeń zawieszono ruch lotnictwa cywilnego między Turcją a Stanami Zjednoczonymi, połączenia zawiesiła także Rosja. Kraje graniczące z Turcją, jak np. Bułgaria czy Iran wzmocniły przejścia graniczne.
Czytaj też:
Turcja grozi wojną państwom, które poprą puczystów