Vance jest byłym członkiem kanadyjskich Komisji Bezpieczeństwa Lotów oraz Komisji Bezpieczeństwa Transportu, który swoim doświadczeniem służył przy ponad 200 lotniczych wypadkach. Tym razem szansę do zaprezentowania swoich spostrzeżeń dano mu w telewizyjnym programie badającym sprawę tajemniczego zniknięcia Boeinga 777 z 239 osobami na pokładzie.
Trzy argumenty
Zdaniem Vance'a samolot został świadomie nakierowany na taflę oceanu. Jego zdaniem pilot sterował maszyną do samego końca i próbował zminimalizować straty, lądując na wodzie. Tłumaczyłoby to znikomą ilość wyłowionych jak dotąd szczątków boeinga. – Ktoś wleciał samolotem w wody oceanu. Nie ma innej, alternatywnej teorii, której można się trzymać – przekonywał. Tylko dzięki takiemu manewrowi, maszyna nie rozpadła się na olbrzymią ilość kawałków.
Na korzyść teorii kanadyjskiego eksperta przemawiają także ślady na odnalezionej części skrzydła samolotu. Odnaleziony fragment ma w określony sposób postrzępioną krawędź, co sugerowałoby nacisk wody pod wysokim ciśnieniem, osiągalny jedynie przy kontrolowanym skierowaniu maszyny do wody. – Ta część nie oderwała się – zauważył Vance.
Trzecim argumentem jest ustawienie lotek na krawędzi skrzydła. Te części samolotu były zablokowane w pozycji jak do lądowania. – Ustawienie tych lotek możliwe jest tylko przez pilota, ktoś musiał je tak ustawić – mówił.
"Może być jeszcze trudniej"
Do teorii Kanadyjczyka przychyla się także kierujący akcją poszukiwawczą samolotu Peter Foley. Przyznaje, że takie rozwiązanie "wydaje się coraz bardziej prawdopodobne". Taka wersja zdarzeń - z pilotem do ostatniej chwili sterującym maszyną - może oznaczać, że jeszcze trudniej będzie odszukać wrak malezyjskiego Boeinga 777.