W wolnym tłumaczeniu "Yasukuni" znaczy "pokój krajowi". Szintoistyczna świątynia zbudowana w 1879 r. przez cesarza Meiji miała być pierwotnie miejscem czci duchów samurajów poległych w obronie ojczyzny. Z czasem przedmiotów czci religijnej przybyło i dziś w świątyni upamiętnia się ponad dwa miliony Japończyków, w większości poległych na frontach drugiej wojny światowej.
Abe wywołał spore kontrowersje pojawiając się Yasukuni w 2013 roku. Dlaczego? W 1978 r. do grona czczonych w sanktuarium bohaterów Japonii dołączono 14 zbrodniarzy wojennych skazanych po drugiej wojnie światowej przez Międzynarodowy Trybunał w Tokio. Zdaniem rządów Chin i Korei Południowej, polityczne wizyty w sanktuarium, gdzie czci się zbrodniarzy wojennych stanowią obrazę dla godności ofiar drugiej wojny światowej.
Wtedy wizyta premiera spotkała się ze sporym sprzeciwem ze strony Chin, rzecznik tamtejszego MSZ mówił wówczas o "stanowczym potępieniu działań japońskich przywódców". Po tamtym zdarzeniu Abe składa jedynie ofiarę i nie pojawia się na miejscu.
W tym roku zamiast Abe i japońskiej minister obrony Tomomi Inady (która pojawiała się tam co roku) w Yasukuni pojawili się m.in. Nobuo Kishi (wiceminister spraw zagranicznych) i szefowa MSW Sanae Takaichi.
Jak na razie, chiński MSZ nie skomentował kolejnej wizyty japońskich polityków w Yasukuni. Z kolei rzecznik ministerstwa spraw zagranicznych Korei Południowej wyraził "głębokie zaniepokojenie i żal" i wezwał Japonię do "autorefleksji i skruchy za przeszłość".