Zakrawa to na paradoks, bo to właśnie Warszawa, nieraz narażając się na drwiny innych stolic, uparcie promuje europejskie aspiracje Kijowa. A tymczasem nie tylko Rosja, ale też Ukraina nałożyła embargo na eksport polskiego mięsa i innych produktów spożywczych. Tylko jedna jedyna polska firma, sprzedająca mięso została dopuszczona na ukraiński rynek. Mało tego, lista produktów objętych sankcjami z każdym miesiącem się wydłuża. Czarę goryczy przelewają podziękowania - za wspierania Pomarańczowej Rewolucji, demokratycznych przemian i unijnych ambicji - składane przez ukraińskich polityków z prezydentem i premierem na czele...USA i Niemcom.
Miała więc Polska absolutne prawo, by nie udzielić mandatu na rozpoczęcie negocjacji. Warszawa jednak z tego nie wykorzystała z kilku powodów. Po pierwsze, jak mówi "Wprost" minister Anna Fotyga, skala problemu i straty finansowe jest o wiele mniejsza niż w przypadku Rosji. Poza tym porozumienie polsko-ukraińskie wydaje się dosyć bliskie. Ważniejsze są dwa inne powody: Polska zablokowała już porozumienie z Rosją i nadużywanie weta, zdewaluowałoby je. I wreszcie to obrona własnej twarzy. Polska jest powszechnie uważana za głównego europejskiego adwokata Ukrainy i to ogranicza nam możliwość publicznego krytykowania wschodniego sąsiada.
Takie wyrównywanie rachunków na polu europejskim zostałoby bowiem odebrane jako przyznanie się do błędnie obranej linii polityki wschodniej.