Po raz pierwszy za swoich rządów Bush przemawiał do Kongresu, w którym większość, w rezultacie ostatnich wyborów, mają Demokraci i jego 50-minutowe wystąpienie było znacznie bardziej pojednawcze w tonie niż poprzednie orędzia.
Bush rozpoczął swe orędzie od złożenia kurtuazyjnych gratulacji nowej demokratycznej przewodniczącej Izby Reprezentantów, Nancy Pelosi. Podkreślił historyczne znaczenie faktu, że po raz pierwszy w dziejach to czwarte w hierarchii władzy w USA stanowisko objęła kobieta. Pani Pelosi była wyraźnie wzruszona słowami prezydenta.
Podobnie jak w wielu poprzednich wystąpieniach, Bush bronił swojego planu wysłania do Iraku dodatkowych 21 tys. żołnierzy. Mają oni - argumentował - zapewnić bezpieczeństwo w Bagdadzie i okolicach, gdyż same siły irackie nie są stanie temu podołać.
"Wybrałem tą drogę działania, ponieważ stwarza ona najlepszą szansę sukcesu. Konsekwencje porażki byłyby smutne i daleko idące" - powiedział prezydent. "Proszę was o poparcie naszych oddziałów na polu walki i tych, które są w drodze do Iraku" - dodał.
Te ostatnie słowa, podobnie jak wiele innych fragmentów orędzia, zebrani nagrodzili owacją, ale zdominowany przez Demokratów Senat przygotowuje się w tych dniach do uchwalenia rezolucji potępiającej prezydenta za plan zwiększenia liczby żołnierzy USA w Iraku. Rezolucję popiera coraz więcej Republikanów.
Kongres idzie tu za głosem opinii, której większość nie chce eskalacji wojny i opowiada się za stopniowym wycofywaniem się z Iraku. Bush tymczasem ostrzegał, że przedwczesne wycofanie wojsk wywołałoby spotęgowanie chaosu i nasilenie przemocy między sunnitami a szyitami.
Podobnie jak poprzednio, Bush dowodził, że Irak opanowany przez ekstremistów grozi tym, że mogą oni z niego uczynić bazę wypadową dla ataków terrorystycznych na USA i cele amerykańskie na całym świecie.
"Jest to koszmarny scenariusz. (...) Nic zatem nie jest w tym momencie ważniejsze w naszej historii, niż sukces Ameryki na Bliskim Wschodzie, sukces w Iraku i oszczędzenie narodowi amerykańskiemu tego niebezpieczeństwa" - oświadczył.
Zgodnie z poprzednimi zapowiedziami, Bush zwrócił się do Kongresu o zgodę na powiększenie armii USA o dodatkowych 92.000 żołnierzy wojsk lądowych i piechoty morskiej w najbliższych pięciu latach.
Zaproponował poza tym utworzenie "specjalnej rady konsultacyjnej do spraw walki z terroryzmem", która byłaby złożona z przywódców Kongresu z obu partii. "Pokażemy naszym wrogom za granicą, że jesteśmy zjednoczeni dla zwycięstwa" - powiedział.
W podobnym duchu ponadpartyjnej zgody Bush mówił o sprawach krajowych. Zgłosił inicjatywy mające największe szanse poparcia przez Demokratów: apel o zrównoważenie budżetu, projekt ustawy mającej zwiększyć liczbę Amerykanów objętych ubezpieczeniem medycznym, oraz reformę imigracji, w tym program tymczasowej legalnej pracy w USA dla imigrantów.
Najbardziej daleko idącą propozycją - w zgodnej opinii obserwatorów - było wezwanie, aby w ciągu 10 lat zredukować w Ameryce zużycie benzyny o 20 procent i dzięki temu zmniejszyć import ropy naftowej.
Cały długi fragment przemówienia Bush poświęcił wezwaniom o dywersyfikację źródeł energii, oszczędność paliw i rozwój alternatywnych technologii ich produkcji. Ma to zmniejszyć zależność USA od ropy naftowej z zagranicy - w tym z niespokojnego regionu Zatoki Perskiej - i korzystnie wpłynąć na czystość środowiska naturalnego.
Prezydent nie wspomniał jednak o sprawie zanieczyszczania atmosfery gazami cieplarnianymi, tj. głównie dwutlenkiem węgla, co - zdaniem wielu naukowców - może być przyczyną ocieplania się klimatu.
USA nie ratyfikowały układu z Kioto o obowiązkowej redukcji emisji tych gazów.
pap, ss