Polski dziennikarz Tomasz Maciejczuk był jednym z gości zaproszonych do programu "Prawo do głosu" w rosyjskiej TV Centr. Tematem odcinka była rocznica ukraińskiego Majdanu i sytuacji na Ukrainie. W pewnym momencie rozmowa zeszła na porównania średnich zarobków w Rosjii i Rumunii. Na ten temat wypowiadał się właśnie Maciejczuk. Polak wskazał, że w Rumunii jest wyższa średnia płaca aniżeli w Rosji. Ta wypowiedź rozwścieczyła rosyjskiego politologa Siergieja Michiejewa, który zaczął krzyczeć, że "Polacy i Ukraińcy sprzedają się za pieniądze". Całe zajście oraz moment uderzenia Polaka został zarejestrowany przez kamery w studio.
Przekupiony sędzia piłkarski
– Dyskusja od samego początku była ostra, a prowadzący nie był, tak jak jesteśmy do tego w Polsce przyzwyczajeni, mediatorem, a wyraźnie wspierał jedną stronę. Przypominał przekupionego sędziego piłkarskiego, który widzi tylko faule jednego zespołu i robi wszystko, by drugi wygrał – opowiadał w rozmowie z WP Maciejczuk.
– Ze strony zaproszonego do studia politologa już wcześniej słyszałem obraźliwe epitety pod adresem Polaków. Mówił, że jesteśmy genetycznie gorszym narodem prostytutek, który sprzedaje się za pieniądze i liże buty Amerykanom. Dlatego, gdy usłyszałem od niego, że "Polacy i Ukraińcy sprzedają się za pieniądze", to po prostu nie wytrzymałem. Odpowiedziałem, że Ukraińcy nie są prostytutkami, tylko chcą żyć normalnie, jak inni ludzie, a nie w gównie, jak Rosjanie – powiedział.
Twarzą w twarz
– Gdy otoczyli mnie Rosjanin oraz kilku Ukraińców i zaczęło robić się niebezpiecznie, to wiedziałem, że nie mogę spuścić głowy i ustąpić. Gdybym to zrobił, to oznaczałoby, że nie mam honoru, przegrałem i jestem nikim. Taka jest mentalność Rosjan. Dlatego stałem tam z podniesioną głową i broniłem swojego zdania. Wiem, że to co powiedziałem było nieprzyjemne i być może nie powinienem był tego mówić, ale później nie mogłem się już z tego wycofać. Stanąłem twarzą w twarz z tymi ludźmi, chwilę później poczułem uderzenie w głowę, którego się kompletnie nie spodziewałem. Całe szczęście nie było nokautu, utrzymałem się na nogach, zrobiłem trzy kroki wstecz i przyjąłem pozycję obronną. Gdy napastnicy zobaczyli, że będę się bronił, to ustąpili – opisywał starcie.
Dziennikarz WP zapytał Maciejczuka, dlaczego w ogóle przyjmuje zaproszenia od stronniczych rosyjskich stacji telewizyjnych. – By nie dominował w nich tylko jeden punkt widzenia. Dzięki temu mogę polemizować z gośćmi i prowadzącymi, a rosyjski widz ma szersze spektrum. Dociera do niego więcej prawdziwych informacji. Po tej feralnej rozmowie w telewizji TV Centr dostałem ponad tysiąc wiadomości od różnych ludzi. W czwartek "Echo Moskwy" przeprowadziło sondaż, w którym pytano: "Czy Maciejczuk powiedział prawdę mówiąc, że Rosja żyje w gównie?". 89 procent odpowiedziało "tak", tylko 11 procent powiedziało, że "nie". To najlepiej dowodzi tego, że moje występy w tych programach mają sens – przekonywał.
Własne zdanie
– Nadal będę przyjmował zaproszenia. Po ostatnich wydarzeniach dostałem olbrzymie wsparcie od Rosjan. Udowodniłem im, że mam własne zdanie, potrafię go bronić i tym zyskałem ich szacunek. To się spodobało i myślę, że teraz nikt mnie nie będzie w podobny sposób zaczepiał. Oni zobaczyli i zrozumieli, że w takich sytuacjach nie spuszczam głowy, nie daję się bić po mordzie, tylko twardo stoję, bronię się i potrafię oddać. Tylko taka postawa budzi ich szacunek – podkreślał.