Realan Mamon z filipińskiej policji poinformował, że po przeprowadzonym szturmie na miasteczko Pigcawayan na wyspie Mindanao Grupie Bojowników o Wolność Islamskiego marawi przejęła okupowany przez członków grupy budynek. W regionie miało dojść do strzelaniny, jednak na chwilę obecną służby nie podają informacji o ofiarach śmiertelnych. W wyniku wymiany ognia nikt nie został również ranny.
Sytuacja w Marawi staje się coraz trudniejsza. Od 14 czerwca, kiedy doszło do pierwszych starć z rebeliantami, śmierć poniosło już 290 osób w tym 58 żołnierzy i 26 cywilów. W reakcji na dramatyczne wydarzenia w Marawi, prezydent Rodrigo Duterte ogłosił stan wojenny w części kraju, która potrwa przez 60 dni. W dzielnicach, które zostały okrążone przez armię przebywa około 100 dżihadystów oraz kilkaset cywilów, którzy są trzymani jako zakładnicy. Z uwagi na trudną sytuację w regionie oraz doniesienia powiązanej z islamistami agencji informacyjnej Amak, prezydent Filipin Rodrigo Duterte miał zwrócić się o pomoc do Stanów Zjednocznych. Jak podaje CNN, ruch prezydenta świadczy o tym, że sytuacja w regionie jest naprawdę ciężka, ponieważ znany ze swojego ostrego języka Duterte do tej pory nie ukrywał swojego negatywnego stosunku wobec państw Zachodu, w szczególności USA. – Trudno walczyć z tymi, którzy są gotowi umrzeć. Skorumpowali imię Boga, aby zabić setki niewinnych ludzi – mówił prezydent.
Jednocześnie rzecznik prezydenta Ernesto Abella zapewnił podczas konferencji prasowej, że Filipiny nie staną się kolejnym przyczółkiem dla dżihadystów, a władze zrobią wszystko co w ich mocy, aby odzyskać kontrolę mad Marawi. Abella stwierdził, że Stany Zjednoczone powinny zapewnić Filipinom przede wszystkim wsparcie techniczne.