– Tego dnia nie byłam w szpitalu. W domu na drugi dzień dostałam telefon, że jest „external disaster”, to znaczy, że coś się stało na zewnątrz szpitala. To było straszne. Wyciągali ludzi, ciągnęli ich po podłodze. Każdy robił, co mógł – mówiła w rozmowie z korespondentem „Faktów” TVN Marlena Ryan, polska pielęgniarka, pracująca w Sunrise Hospital & Medical Center w Las Vegas.
Mowa o tragedii, do której doszło w niedzielę 1 października wieczorem. 64-letni Stephen Paddock z okna pokoju hotelowego Mandalay Bay otworzył ogień z karabinu maszynowego. Celował do tłumu bawiącego się na koncercie piosenkarza country Jasona Aldeana. Zabił co najmniej 59 osób, a 527 zostało rannych. Zdarzenie okrzyknięto najkrwawszą strzelaniną w historii Stanów Zjednoczonych.
„W życiu nie widziałam czegoś takiego”
– Nie wszystkich udało się uratować. To była noc, gdzie wszyscy żyli na adrenalinie, ze łzami w oczach próbując pomóc rodzinom i przyjaciołom ofiar – opowiadała Marlena Ryan. – Było bardzo ciężko, w życiu nie widziałam czegoś takiego. Rodziny chodziły po oddziale i szukały swoich dzieci i znajomych – dodała.
Polska pielęgniarka jest przekonana, że Las Vegas na zawsze zmieni się po ostatniej tragedii. Przyznała też, że jest wielu pacjentów, którzy pozostają w ciężkim stanie i mogą nie przeżyć.