Constantin Reliu zwrócił się do sądu w mieście Barlad o unieważnienie aktu zgonu uzyskanego przez jego żonę po tym, jak spędził on ponad dekadę w Turcji i nie miał przez ten czas kontaktu z rodziną. Sąd jednak stwierdził, że jest już za późno na zmiany i nic nie można z tym zrobić. – Oficjalnie jestem martwy, choć żyję – komentował Reliu w rozmowie z lokalnymi mediami. – Nie mam żadnych dochodów. Przez to, że jestem uznany za zmarłego, nikt nie może mnie zatrudnić – dodał.
Reliu opuścił Rumunię w 1992 roku i udał się do Turcji w poszukiwaniu zatrudnienia. Do Rumunii po raz ostatni wrócił w 1999 roku. Po latach milczenia ze strony jej męża, żona Reliu otrzymała zaświadczenie o jego śmierci.
Rumuński dziennik "Adevarul" podaje, że żona Reliu argumentowała w sądzie, iż nie ma kontaktu ze swoim mężem od 1999 roku, więc zakłada, że zmarł on podczas trzęsienia ziemi w Turcji. Gazeta dodaje jednak, że Reliu wierzy, że jego żona chciałą wydania aktu zgonu w celu unieważnienia małżeństwa, aby ponownie mogła wyjść za mąż.
Być może mężczyzna nigdy nie dowiedziałby się o swojej rzekomej śmierci, gdyby nie został zatrzymany przez władze tureckie na początku tego roku i deportowany z powrotem do Rumunii z powodu wygasłego pozwolenia na pobyt. Reliu planował przedłużenie paszportu w Rumunii i powrót do Turcji, ale po przyjeździe został zatrzymany przez oficerów imigracyjnych, którzy poinformowali go, że zmarł w 2003 roku.
Reliu powiedział, że chce wrócić do Turcji, gdzie jest właścicielem małej firmy, ale teraz czeka go długa walka prawna, w celu odzyskania swojej tożsamości i uzyskania paszportu.
Rzeczniczka sądu wyjaśniła miejscowym serwisom informacyjnym, że Reliu spóźnił się z apelacją dot. aktu zgonu i tym samym przegrał sprawę. Orzeczenie jest ostateczne i nie można się do niego odwołać, co pozostawia Reliu w stanie zawieszenia prawnego.