Sprawa 12 kelnerek, które w 2016 r. zbiegły z Korei Północnej od dawna wzbudza kontrowersje. Pjongjang przekonuje, że kobiety zostały porwane z północnokoreańskiej restauracji. Władze w Seulu przekonują jednak, że kelnerki uciekły z własnej woli.
Z medialnych doniesień wynika, ze spór o tę sprawę może zagrozić relacjom między Koreą Północną i Południową. Koreańska Centralna Agencja Prasowa (KCNA) wskazała, że władze Korei Południowej powinny „natychmiast wysłać obywatelki z północy do swoich rodzin, a tym samym pokazać chęć polepszenia więzi Północ-Południe”.
Przypomnijmy, że podczas przełomowego szczytu w zeszłym miesiącu w strefie zdemilitaryzowanej, która dzieli półwysep, przywódca Korei Północnej Kim Dzong Un i prezydent Korei Południowej, Moon Jae-in, zobowiązali się dążyć do denuklearyzacji i zawarcia traktatu pokojowego.
Historyczny szczyt pod znakiem zapytania
Korea Północna wcześniej zagroziła odwołaniem zaplanowanego na czerwiec spotkania z prezydentem USA Donaldem Trumpem. Władze w Pjongjangu argumentują, że nie są zainteresowane jednostronnymi negocjacjami odnośnie broni nuklearnej.
Ostrzeżenie dotyczące możliwości zerwania umowy o spotkaniu z Donaldem Trumpem wygłosił niedawno wiceszef MSZ Korei Północnej Kim Kye Gwan. Oświadczenie pojawiło się po tym, jak odwołano spotkanie na wysokim szczeblu między urzędnikami Korei Północnej i Korei Południowej. Tym razem chodziło o ćwiczenia wojskowe organizowane przez Seul i Waszyngton. Zdaniem Pjongjangu manewry mogą okazać się „próbą inwazji”.
Czytaj też:
Ostre oświadczenie Pjongjangu. Co ze spotkaniem Trumpa z Kim Dzong Unem?