O tej historii napisał „Sunday Express”. Mieszkająca w Wielkiej Brytanii 35-letnia Polka od czerwca 2016 roku pracuje w szpitalu w Burnley. Przez dwa lata piastowała stanowisko asystentki, aż awansowano ją na położną. Nie zdążyła jednak samodzielnie przyjąć żadnego porodu, ponieważ pracodawcy postanowili ją zawiesić. Decyzja była podyktowana słabą znajomością języka angielskiego przez Polkę, która nie potrafiła dogadać się z pacjentkami.
Marnowanie pieniędzy podatników
Polka postanowiła podać swoich pracodawców do sądu, wnosząc o tzw. konstruktywne zwolnienie, czyli zerwanie umowy z powodu winy pracodawcy. Przypadek 35-latki został rozpatrzony przez Radę Pielęgniarstwa i Położnictwa, który zakazał jej pracować jako położna przez najbliższy rok. Jeśli Polka poprawi swój angielski, będzie mogła ponownie podjąć pracę na wyznaczonym stanowisku.
Ta historia jest szeroko komentowana w brytyjskich mediach, a narodowa służba zdrowia jest krytykowana za marnowanie pieniędzy podatników na szkolenie kogoś, kto nie potrafi porozumieć się z pacjentami w ich języku. Konserwatywny poseł Phil Davies ocenił, że jest to „kompletna farsa”. – Fakt, że rozprawa musiała być prowadzona w języku polskim mówi wszystko o tej sprawie – stwierdził polityk. Ten przypadek pokazuje, jak ważne jest zdanie solidnego testu języka angielskiego. Każdy, kto nie może go zdać, nie powinien pracować w służbie zdrowia – podsumował.
Dyrekcja szpitala stwierdziła w oświadczeniu, że „bezpieczeństwo pacjentów jest i zawsze będzie jej priorytetem”. – Dobra znajomość języka angielskiego jest niezbędna dla bezpiecznej i skutecznej opieki. W tym przypadku ta osoba nigdy nie pracowała bez nadzoru jako położna. Pełniła rolę pomocnika – dodano.
Czytaj też:
Patryk Jaki zmuszony do odpowiedzi po angielsku. Jak mu poszło?