Protestujący w sobotę przemaszerowali pod budynek, w którym znajduje się biuro prezydenta Janosa Adera, aby wyrazić swoją złość wobec tego, że podpisał ustawę. Premier Wiktor Orban stwierdził, że dzięki nowemu prawu, Węgry pozbywają się „głupich zasad”, aby ci, którzy chcą zarabiać więcej, mogli dłużej pracować.
Nowe prawo zwiększa zatrudnienie w godzinach nadliczbowych od 250 do 400 godzin rocznie. Tymczasem płaca za te nadgodziny może zostać opóźniona nawet o trzy lata. Związki zawodowe sprzeciwiają się reformie i grożą zorganizowaniem strajku generalnego. Tymczasem przywódca lewicowej partii opozycyjnej – Węgierskiej Partii Socjalistycznej – Bertalan Toth wezwał do kontynuowania protestów. Lokalne rady w miastach Segedyn i Salgótarján podjęły uchwały zastrzegające, że nie wdrożą nowego prawa.
Niektórzy protestujący wyszli na ulice także w związku z inną ustawą, która zezwala na utworzenie nowych sądów, które według demonstrantów byłyby zmanipulowane politycznie. Partia Orbana wydała oświadczenie, w którym twierdzi, że protesty są dziełem zagranicznych najemników opłacanych przez urodzonego na Węgrzech amerykańskiego miliardera George'a Sorosa. Soros wszystkiemu zaprzecza i twierdzi, że węgierskie władze używają go jako kozła ofiarnego.
Czytaj też:
Paraliż na lotnisku Londyn-Gatwick. Dwie osoby w rękach policjiCzytaj też:
Demi Lovato przyznaje, że „ma szczęście, że żyje” i atakuje tabloidy