Alexandra Macesanu w czwartek 25 lipca próbowała dostać się autostopem z Caracal do położonej nieopodal rodzinnej wioski. Wtedy została porwana przez Gheorghe'a Dincę. Nastolatka aż trzy razy zdążyła zadzwonić na numer alarmowy 112 mówiąc, że ją uprowadzono. Podczas jednego z takich połączeń miała krzyczeć: „On się zbliża, on się zbliża”. Funkcjonariusze nie potraktowali jednak sprawy poważnie, a służby weszły do domu 65-letniego mechanika dopiero po 19 godzinach.
Musieli zdobyć nakaz?
Jak podaje agencja Reutera, policjanci tłumaczą swoją opieszałość faktem, że musieli najpierw zlokalizować miejsce, gdzie była przetrzymywana 15-latka, a następnie zdobyć nakazy przeszukania. Po wejściu do domu porywacza znaleziono tam ludzkie szczątki. Macesanu miała zostać przed śmiercią pobita i zgwałcona. Działania służb na tyle wstrząsnęły opinią publiczną, że mieszkańcy Rumunii postanowili w sobotę wyjść na ulice i protestować przeciwko władzy oraz przepisom prawnym, które prowadzą do takich sytuacji jak ta z udziałem Macesanu. Lokalne media zwracają uwagę na jeszcze jeden problem. Wiele nastolatek w Rumunii musi korzystać z autostopów, ponieważ komunikacja miejska nie jest wystarczająco rozwinięta.
Technicy kryminalistyczni zajmują się aktualnie badaniem tożsamości szczątków odnalezionych w domu 65-latka. Dinca w niedzielę przyznał się do zamordowania nie tylko 15-latki, ale również zaginionej w kwietniu 18-letniej Luizy Melencu.
Galeria:
Dwie nastolatki porwane w Rumunii