Richardson urodziła dziecko w swoim domu w nocy 7 maja 2017 roku, gdy miała 18 lat. Dwa miesiące po tym śledczy znaleźli szczątki dziecka w płytkim grobie z kwiatem na górze, który miała posadzić tam Richardson. Biuro szeryfa rozpoczęło dochodzenie po tym, jak lekarz Richardson przekazał policji, że mogła ona urodzić martwe dziecko.
Prokuratorzy twierdzili, że Richardson nie chciała być 18-letnią samotną matką. Argumentowali, że nastolatka chciała pozbyć się dziecka, ponieważ akurat angażowała się w związek z innym mężczyzną, niż ojciec malucha. Ponadto pokazali zdjęcia kobiety z silowni, gdzie pokazała się zaledwie kilka godzin po porodzie. Miała wówczas wysłać także do matki SMS-a o treści: „Mój brzuch wrócił, o mój Boże. Nigdy, nigdy, nigdy więcej nie pozwolę, aby to się stało. Sprawię, że będę wyglądała lepiej, niż wcześniej”. W ciągu kilku miesięcy po tym, jak dowiedziała się o ciąży, nie poszła na ani jedną wizytę do lekarza. Obrońcy jednak bronili tezy, że dziecko urodziło się martwe.
We wniosku złożonym w sierpniu prawnicy 20-latki domagali się oddalenia wszystkich zarzutów. Wciąż nierozwiązana pozostaje kwestia, czy zwłoki dziecka, przed tym, jak młoda kobieta je zakopała, zostały spalone. Antropolog sądowy początkowo twierdził, że kości były zwęglone. Później jednak zmienił zdanie. Patolog sądowy dr Elizabeth Murray w rozmowie z magazynem „People” przekazała, że niezależnie od tego, czy ciało dziecka zostało spalone, czy nie, wciąż miało ono niewyjaśnione obrażenia jak np. złamanie czaszki.
Czytaj też:
Molestowanie 13-miesięcznej dziewczynki w Szczecinku. Sprawca jest żołnierzem?