– W świetle tureckiej ofensywy wojskowej, rząd federalny nie wyda nowych zezwoleń na eksport wszelkiego sprzętu wojskowego, który mógłby być użyty przez Turcję w Syrii – poinformował szef niemieckiego MSZ Heiko Maas cytowany przez „Bild Am Sonntag”. Wypowiedź tureckiego dyplomaty wskazuje jednak na to, że tamtejszy rząd jest przygotowany na podobne posunięcia.
Turcja nie przejmuje się zakazami
Turecki minister spraw zagranicznych Mevlüt Cavusoglu powiedział, że jego kraj nie jest zaniepokojony wprowadzanymi zakazami i embargami. – Bez względu na to, co ktoś zrobi, bez znaczenia czy jest to broń, czy coś innego, to tylko nas wzmacnia – powiedział polityk. – Nawet jeśli nasi sojusznicy wspierają organizację terrorystyczną, nawet jeśli jesteśmy osamotnieni, nawet jeśli zostanie nałożone embargo – bez względu na to, jakie decyzje podejmą – nasza walka jest skierowana przeciwko terrorystom – dodał.
Jak przypomina „Bild Am Sonntag", w ubiegłym roku Niemcy wyeksportowały do Turcji broń o wartości 243 mln euro. Z kolei w pierwszych czterech miesiącach bieżącego roku kraj Recepa Erdogona importował z Niemiec broń o wartości 184 mln euro, co czyni go największym importerem współpracującym z Niemcami w tej dziedzinie.
Turecka armia ostrzelała pozycje USA?
Przypomnijmy, 12 października amerykański Departament Obrony przekazał, że wojska USA stacjonujące w północnej Syrii znalazły się pod ostrzałem artyleryjskim Turcji. Rzecznik Pentagonu Brook DeWalt poinformował, że dosłownie kilkaset metrów od bazy USA znajdującej się w pobliżu przygranicznej miejscowości Kobane doszło do eksplozji.W jej wyniku nikt nie ucierpiał. Z jego relacji wynika, że strona turecka była w pełni świadoma tego, że w tym miejscu stacjonują siły amerykańskie. Generał Mark Milley, szef Kolegium Szefów Sztabów sił zbrojnych USA już wcześniej podkreślał, że Turcja, która jest amerykańskim sojusznikiem w NATO, została szczegółowo poinformowana o tym, gdzie dokładnie znajdują się wojska Stanów Zjednoczonych w Syrii.
Tymczasem strona turecka stanowczo zaprzecza amerykańskim doniesieniom. Ministerstwo obrony wydało oświadczenie, w którym zaznaczono, że ostrzelano graniczny posterunek w pobliżu miasta Suruc. „Ostrzał amerykańskiego punktu nie był naszym celem. Podjęliśmy wszelkie środki ostrożności, aby zminimalizować ryzyko spowodowania jakichkolwiek szkód po stronie USA. Jak tylko dostaliśmy sygnał od amerykańskiego dowództwa, przerwaliśmy ostrzał. To, co zrobiliśmy, to ostrzał pozycji terrorystów (tym mianem Turcja określa kurdyjskie bojówki w Syrii – red.) przeprowadzony w samoobronie” – podkreślono.
Rzecznik Pentagonu zaznaczył, że Stany Zjednoczone domagają się od Turcji powściągnięcia jakichkolwiek działań, których efektem mogłyby być straty po stronie USA. Brook DeWalt dodał, że pociągnęłyby one za sobą natychmiastową reakcję w ramach samoobrony.
Atak Turcji na Kurdów w Syrii
W środę 9 października, prezydent Recep Tayyip Erdogan ogłosił rozpoczęcie inwazji na północną Syrię. Turecka armia atakuje region zamieszkany przez Kurdów pomimo gróźb, jakie pod adresem Ankary formułował zaledwie kilka dni temu prezydent USA Donald Trump. Stany Zjednoczone mogą poczuwać się odpowiedzialne za sytuację, ponieważ na długo przed decyzją o wycofaniu wojsk US Army z Syrii mówiło się, iż będzie to jasny sygnał do ataku dla Turcji. Wcześniej obecność sojuszniczych wojsk powstrzymywała Erdogana, który od dawna zwalcza kurdyjską mniejszość etniczną na terytorium swojego kraju. Teraz będzie mógł robić to także w Syrii.
Oficjalnym powodem do interwencji jest „zniszczenie terrorystycznego korytarza, który próbuje się ustanowić przy południowej granicy Turcji i zaprowadzenie pokoju w regionie”. Takie powody podaje prezydent Erdogan.
Czytaj też:
Kasia Smutniak: Berlusconi rządził 20 lat. Tyle wystarczy, by zmienić wartości pokolenia