Z ustaleń prokuratury wynika, że w opuszczonej fabryce w miejscowości Manresa w Katalonii podczas tzw. botellonu 14-latka padła ofiarą gwałtu zbiorowego. Przestępstwa miało się dopuścić sześciu mężczyzn, którzy byli określani w mediach mianem „La Manada de Manresa”. Bryan Andrés M. miał zgwałcić dziewczynkę jako pierwszy i namawiać do tego kolegów. W toku śledztwa ustalono, że każdy z mężczyzn wykorzystywał dziewczynkę przez 15 minut. Nastolatka miała być pod wpływem alkoholu i narkotyków. Przed sądem dziewczynka zeznała, że niewiele pamięta z feralnej nocy. Oskarżeni zaprzeczyli zarzutom twierdząc, że nie znają 14-latki. Prokuratura od razu podważyła tą wersję wydarzeń, ponieważ na bieliźnie dziewczynki znaleziono ślady jednego z oskarżonych.
Kuriozalny wyrok sądu
Sąd w Barcelonie dał jednak wiarę mężczyznom i uznał, że 14-latka nie padła ofiarą gwałtu, ponieważ była nieprzytomna i nie musiała się bronić. W uzasadnieniu wyroku stwierdzono, że dziewczynka nie mogła czuć ani przemocy ani zastraszania, a te czynniki zgodnie z prawem obowiązującym w Hiszpanii są niezbędnymi przesłankami do stwierdzenia gwałtu. Sędzia podkreślił, że nastolatka nie wiedziała gdzie jest i co robi, a oskarżeni mogli dopuścić się aktów seksualnych bez jakiejkolwiek przemocy. Pięcioro mężczyzn zostało skazanych na karę pozbawienia wolności w wymiarze od 10 do 12 lat za mniejsze przestępstwa związane z seksualnością.
Wyrok sądu oburzył hiszpańską opinię publiczną. Aktywiści zajmujący się tematyką praw kobiet wezwali mieszkańców Barcelony do wyjścia na ulicę i zaprotestowaniu przeciwko tej decyzji. Wyrok skrytykowała także burmistrz Barcelony. „Nie jestem sędzią, ale wiem jedno: to nie było tylko znęcanie, a zwyczajny gwałt” - napisała Ada Colau na Twitterze.
Czytaj też:
Jej nagie zdjęcia trafiły do sieci, miała romans z podwładną. Deputowana tłumaczy się ze skandalu