Co najmniej 10 tys. osób odwiedziło videoczaty z materiałami nielegalnie zdobytymi przez grupę Cho Ju-bina. Znaleźli się tacy, którzy za dostęp do zamieszczanych tam treści płaciła nawet do 1200 dolarów (równowartość 5100 zł). Część z 74 ustalonych jak dotąd ofiar Koreańczyka nie miała ukończonych 16 lat. To dlatego w internetowych petycjach aż 5 milionów internautów domagało się ujawnienia danych mężczyzny, który poprzez szantaże zdobywał kompromitujące nagrania i czerpał zyski z ich publikacji.
24-latek nie przyznaje się do winy, jednak wyprowadzany przez policję z komisariatu w Seulu powiedział, że „przeprasza tych, których zranił”. Co zaskakujące, dziękował też za powstrzymanie całego procederu. Cho Ju-bin usłyszał już oskarżenia dotyczące znęcania się, gróźb, wymuszeń oraz naruszenia ustaw o ochronie nieletnich, ochronie prywatnych danych i przepisów dotyczących przestępstw seksualnych.
Jak działały chatroomy?
Klienci płacili za dostęp do internetowych „pokoi” tworzonych dla grup ofiar, gdzie materiały z nieletnimi często dziewczynami trafiały w czasie rzeczywistym. Opłaty oscylowały od 200 do 1200 dolarów. Według gazety „Kookmin Ilbo”, każdy z pokoi prowadziła inna osoba, która sama poprzez wymuszenia zdobywała filmy.
Ofiarami najczęściej padały aktywne w mediach społecznościowych nastolatki, które uciekły z domów i dla pieniędzy decydowały się m.in. na prostytucję lub seksting (wymiana erotycznych wiadomości lub multimediów) dla pieniędzy. Operatorzy chatroomów kontaktowali się także ze zwykłymi dziewczynami, początkującymi modelkami czy tzw. kobietami do towarzystwa. W trakcie rozmów z nimi zdobywali ich nazwiska, numery telefonów, adresy, listy znajomych i zdjęcia, których używali do szantażowania swoich ofiar.
Głos ofiar
Jedna z uczennic, która padła ofiarą grupy, opowiedziała o wszystkim w rozmowie z koreańskim radiem CBS. Skontaktowno się z nią, kiedy poszukiwała pracy. Obiecano jej pieniądze i telefon w zamian za zdjęcia, a później erotyczne nagrania. Łącznie takich materiałów miała przesłać aż 40. – On już miał moją twarz, mój głos, moje informacje osobiste. Bałam się, że będzie wykorzystywał je, kiedy będę chciała przestać – tłumaczyła dziewczyna.
Oburzenie opinii publicznej
Szczegóły tego procederu trafiły do prasy w listopadzie ubiegłego roku, a aktualizacja w marcu. Sprawa oburzyła ludzi tym bardziej, że nastąpiła niedługo po głośnym przypadku klubu Burning Sun. Tym razem ujawnienia danych sprawcy na prezydenckiej stronie internetowej domagało się 2,6 mln obywateli kraju. W innej petycji, w której żądano opublikowania nazwisk wszystkich szantażystów, zebrano blisko dwa miliony podpisów. Prezydent Mun Jae-in potępił chatroomy jako „okrutny akt niszczący ludzkie życia”. – Fakt, że ponad trzy miliony osób podpisały petycje to poważne wezwanie dla rządu ze strony obywateli, głównie kobiet – dodawał rzecznik prezydenta.
Aresztowania
Łącznie w tej sprawie dokonano 124 zatrzymań, z czego do aresztu trafiło 18 operatorów chatroomów. Cho Ju-bin jest jednym z mężczyzn którzy trafili za kraty. Na wolności pozostaje jednak użytkownik o nicku „GodGod”, który miał zapoczątkować całą akcję. – Poprzez rygorystyczne śledztwo policja całkowicie przekształci społeczną obojętność dla cyfrowych przestępstw seksualnych i zdecydowanie wykorzeni tego typu czyny z naszego społeczeństwa – oświadczył Min Gap-ryong, komisarz generalny południowokoreańskiej policji.
Czytaj też:
Powraca sprawa sekstaśmy gruzińskiej posłanki. Aresztowano osobę, która znów wrzuciła nagranie do sieciCzytaj też:
Chłopak ujawnił jej sekstaśmę. W odwecie odcięła mu penisa sekatoremCzytaj też:
Seksafera wśród francuskich piłkarzy. Valbuena ujawnia kulisy