Kolejny dzień masowych protestów na Białorusi. Z nieoficjalnych informacji wynika, że wokół Pałacu Niepodległości w Mińsku pojawiło się nawet 100 tysięcy demonstrantów. Niektórzy białoruscy dziennikarze donoszą nawet o 250 tysiącach manifestantów. Franak Viačorka, białoruski dziennikarz, ocenił, że Mińsk nigdy nie był tak zatłoczony w całej jego historii. Protestujący domagają się odejścia Aleksandra Łukaszenki i powtórzenia wyborów prezydenckich, a także uwolnienia więźniów politycznych i wszystkich zatrzymanych w czasie protestów. Manifestacje zorganizowano nie tylko w Mińsku. Na ulice wyszli także mieszkańcy wielu innych miast m.in. Grodna.
twittertwitter
Centrum Mińska zostało otoczone przez wojska wewnętrzne oraz OMON. W okolicach Pałacu Niepodległości postawiono armatki wodne i rulony drutu kolczastego. Wcześniej ministerstwo obrony wydało komunikat, w którym ostrzegano, że "na wszelkie zamieszki w pobliżu pomników i miejsc pamięci narodowej nie będą już reagowały siły porządkowe, lecz armia". Apele służb o rozejście się zostały zignorowane przez obywateli. W odpowiedzi na komunikaty tłum z biało-czerwono-białymi flagami wzniósł okrzyki Odejdź, odejdź. Z relacji białoruskich mediów wynika, że demonstracja przebiega pokojowo i nie ma żadnych informacji o zatrzymaniach czy osobach poszkodowanych.
twittertwitter
Łukaszenka o zewnętrznym czynniku
Tymczasem Aleksander Łukaszenka udał się na poligon pod Grodnem. Prezydent Białorusi stwierdził, że wszystko idzie z zgodnie z planem kolorowych rewolucji i ze wzburzeniem wewnątrzpolitycznej sytuacji w kraju. – Oryginalność i wyjątkowość sytuacji polega na tym, że włączono zewnętrzny czynnik, co dzieje się nie zawsze. Zazwyczaj rozkręcają wewnątrz, obalają urzędujące władze. Ale w związku z tym, że władze u nas są na miejscu, ostro się sprzeciwiają, uruchomili zewnętrzny czynnik – stwierdził.
Czytaj też:
Łukaszenka sugeruje, że Polska chciałaby rozebrać Białoruś. Szef gabinetu Dudy odpowiada