Trzyosobowa rodzina wracała po pobycie w Polsce do domu w miejscowości Flateyri w Fiordach Zachodnich, jednej z najbardziej odizolowanych części wyspy. Do domu mieli jeszcze około stu kilometrów, gdy samochód wypadł z drogi i wpadł do morza. Przypadkowe osoby udzieliły pierwszej pomocy, wyciągając poszkodowanych z wraku i przywracając akcję serca.
Kwestia zasięgu
Niestety okazało się, że brak zasięgu uniemożliwia wezwanie pomocy przez telefon, dlatego człowiek, który szczęśliwie przejeżdżał akurat tą mało uczęszczaną drogą, odjechał kilka kilometrów, by zadzwonić po służby. Te przybyły do fiordu dopiero po około godzinie, ze względu na duże odległości. Ratownikom udało się przenieść poszkodowanych na brzeg, by następnie helikopterami przetransportować ich do szpitala w stolicy Islandii, Reykjaviku.
Niestety dzień później kobieta zmarła, a trzy dni po wypadku zmarł również półtoraroczny Mikołaj. Cała polska społeczność wyspy bardzo to przeżywa, podobnie jak sami Islandczycy.
Od razu pojawił się szereg pytań. Jedna z kwestii to dostępność numeru alarmowego w tej części Islandii. Choć jeszcze kilkanaście lat temu w tym kraju występowały ogromne białe plamy bez zasięgu telefonu komórkowego, to jednak przyzwyczailiśmy się, że można zadzwonić przynajmniej przy główniejszych drogach. Już zapowiedziano, że na wiosnę przekaźnik pokrywający Skötufjörður powstanie.
Kolejną kwestią jest stan drogi i brak barierek. Służby drogowe na tego typu drogach mają zalecenia sypania piaskiem, rzadziej solą, tylko na zakrętach i przy większych przewyższeniach. Na bezpieczeństwo podróżnych wpływ ma także fakt, że osiemnastu ratowników zostało wysłanych na kwarantannę.
Czytaj też:
Śmiertelny wypadek na Górce Szczęśliwickiej. 12-latek na sankach uderzył w ławkę
Winna organizacja kwarantanny?
I kwestia kluczowa. Każdy przylatujący na wyspę jest informowany za pośrednictwem sms-a, że musi niezwłocznie udać się do miejsca kwarantanny. Niezależnie od miejsca zamieszkania, zmęczenia czy pory dnia.
Rodzina musiała dotrzeć z rodzinnej Łomży na lotnisko w Warszawie. Dotarłszy stamtąd do Reykiaviku po czterech godzinach lotu, poddać się testowi na obecność COVID-19, a następnie wyruszyć w nieomal 600-kilometrową trasę przez niełatwe islandzkie drogi, by w swoim domu odbyć 5-dniową kwarantannę.
Nakaz taki skrytykował lekarz z Ísafjörður, Jóhann Sigurjónsson, który sam trzykrotnie musiał pokonywać ten odcinek zmęczony po podróży. Zaznaczył, że nie chce łączyć tego obowiązku bezpośrednio z wypadkiem, ale dało mu to do myślenia.
Czytaj też:
Tragedia podczas Rajdu Dakar. Zmarł motocyklista, który miał groźny wypadek na trasie
Islandzka Obrona Cywilna od razu zapowiedziała, że zamierza zmienić swój przekaz. Osoby jadące na kwarantannę do oddalonych części wyspy będą zachęcane do odpoczynku przed wyruszeniem w drogę, wskazując dwa, a nie jedno miejsce odbywania samoizolacji.
Na islandzkich drogach zginęło dotąd 1587 osób. Ale nie w ciągu 5 miesięcy, jak statystycznie w Polsce, lecz w ciągu całych 105 lat, odkąd na wyspie pojawił się pierwszy samochód.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.