Waldemar Kowalewski przez kilka tygodni brał udział w zimowej wyprawie na K2. Na początku stycznia musiał jednak zrezygnować, ponieważ dostał przepukliny i wymagał interwencji lekarzy. W rozmowie z „Gazetą Wyborczą” skomentował ostatnie doniesienia z Pakistanu. Przypomnijmy, w sobotę zaginęli Pakistańczyk Muhammad Ali Sadpara, Chilijczyk Juan Pablo Mohr i Islandczyk John Snorri, a akcja poszukiwawcza na K2 nie przyniosła póki co żadnego efektu.
Waldemar Kowalewski: Strasznie mi ich brakuje
Jak przyznał Kowalewski, przed wyruszeniem w drogę na K2 dzielił hotelowy pokój z Juanem Pablo Mohrem. – Jest to superczłowiek, bardzo pozytywny. Wymyślił sobie na przykład, aby u siebie w Andach pomagać różnym społecznościom górskim, zwykle bardzo ubogim, w budowie łatwiejszych, wspinaczkowych dróg w ich górach – powiedział. Jak dodał, Chilijczyk lubił zdobywać szczyty bez tlenu, wyznaczając przy tym nowe trasy.
Przed powrotem do Polski Kowalewski zostawił Mohrowi swój kombinezon wewnętrzny. – Na pewno ma go ze sobą teraz. Jak pomyślę o tym, to mnie skręca, bo to trochę tak, jakbym tam wciąż był – dodał.
Ojciec uratował syna w drodze na K2?
Muhammad Ali Sadpara wspinał się w towarzystwie syna, który w pewnym momencie oddzielił się od ekipy szturmującej szczyt i czekał na jej członków w obozie III. – Wychodził z namiotu i wypatrywał świateł ich czołówek. On mówi teraz to, co mówi – że zawrócił dlatego, bo mu się zepsuł reduktor w aparacie tlenowym. Ale ja jestem przekonany, że prawda jest inna. Że ojciec kazał mu wracać – stwierdził Kowalewski.
Polski himalaista nie ma złudzeń co do powodzenia akcji poszukiwawczej. – Tam się nie da przeżyć. Strasznie mi ich brakuje, wszystkich – przyznał dodając zarazem, że według niego trzem zaginionym wspinaczom udało się wcześniej zdobyć K2.
Czytaj też:
Gorzkowska o fiasku wyprawy na K2: Moja choroba uratowała nas przed katastrofą