Jak podają Reuters i BBC, miniona niedziela była najkrwawszym dniem walk w Strefie Gazy. Władze regionu podały, że zginęły co najmniej 42 osoby, w tym 16 kobiet i 10 dzieci. Izrael utrzymuje, że ataki, jakich dokonuje, odbywają się w kierunku „celów terrorystycznych”. Palestyńczycy twierdzą jednak, że celowo atakowana jest ludność cywilna.
Tuż po telewizyjnym wystąpieniu izraelskiego premiera Benjamina Netanjahu intensywność ataków miała wzrosnąć. Premier powiedział wówczas, że działania wojenne w Strefie Gazy „na pełną skalę potrwają jeszcze pewien czas”. Jak dodał, Hamas „musi zapłacić wysoką cenę”.
W nocy znów niespokojnie
W nocy z niedzieli na poniedziałek znowu zawyły syreny. Izrael wystrzelił kolejne pociski twierdząc, że zbombardował podziemne tunele używane przez Hamas i budynki przeznaczone do przechowywania broni. Druga strona przekazała jednak, że zniszczono lokalną fabrykę. Pociski wystrzelić mieli także Palestyńczycy, atakując dwa izraelskie miasta Beer Szewa i Aszkelon.
Działania obu stron konfliktu są – jak oceniają obserwatorzy – najintensywniejsze od wojny Izraela z Hamasem w 2014 r. – zarówno pod względem siły starć, jak i zniszczeń. Choć trwają rozmowy zmierzające do unormowania sytuacji, w które angażują się zagraniczni politycy, efektów póki co nie widać.
Czytaj też:
Dlatego nie będzie wielkiej wojny na Bliskim Wschodzie. „To tylko kolejna odsłona cierpień cywilów”