Promenada nad oceanem w San Augustin na Gran Canarii ciągnie się kilometrami do miejscowości Playa del Ingles. Przed pandemią przechadzały się tu tłumy, zatrzymując w knajpkach przy plaży i odwiedzając sklepiki ze wszystkim. Teraz jedna osoba na kilkaset metrów z prawidłowo noszoną maseczką. Zdecydowana większość to mieszkańcy wyspy, turystów nie widać i nie słychać. Widać błąkające się koty o różnym umaszczeniu. Na murku starsza pani daje im jedzenie. Prawie wszystkie restauracje, bary i sklepy zamknięte. Zniknęli afrykańscy przybysze oferujący podrabiane zegarki i perfumy. Playa del Ingles, znany turystyczny kurort przypomina Czarnobyl. W niektórych zamkniętych hotelach trwają prace remontowe. To jedyna forma życia i pracy.
Formalnie bezrobocie na Kanarach to 25 procent. Najwyższe wśród młodych ludzi do 25 roku życia, aż połowa z nich korzysta z zasiłków.
Realnie dużo wyższe. 80 procent mieszkańców żyło z turystyki, pozostali z uprawy owoców, rybołówstwa, przemysłu stoczniowego. Teraz turystyka, to 15 procent tego co było. Otwarty jest co dziesiąty hotel. Na południu Gran Canarii hotele zapełniają się tylko w weekendy. Przyjeżdżają mieszkańcy Las Palmas, stolicy wyspy. Z czego żyją pracownicy sektora turystycznego? Zatrudnieni przed pandemią na etat, dostają od państwa zasiłek w wysokości 80 procent wynagrodzenia. Tak jest od marca ubiegłego roku.
To dużo, bo nie pracując nie wydajesz na dojazdy do pracy, lunche w zakładzie pracy, czy nową garderobę. Prowadzący jednoosobową działalność gospodarczą liczyć mogą na 660 euro miesięcznie plus składka emerytalno-zdrowotna. Do tego, od ponad roku nie trzeba spłacać rat kredytowych. Firmy dostają pieniądze z kolejnych tarcz, przy czym podobno jest to mocno uznaniowe i upolitycznione. Niektórym nawet nie opłaca się otwierać biznesu, gdyż przekraczając dochód ponad 7 tysięcy euro przez pół roku, musieliby zwrócić pieniądze pobrane z tarczy.
Pracować nie ma dla kogo, a nawet nie bardzo jest po co. Madryt zadbał o mieszkańców archipelagu.
Przy okazji pytam polskich rezydentów na wyspie, skąd takie silnie lewicowe preferencje Hiszpanów? Skąd bliskie są im marksistowskie idee? Widzę uśmiech i słyszę proste wyjaśnienie: tak jak w Polsce, nie chodzi o żadne idee, tylko o rozdawane pieniądze, które przekładają się na wyborcze preferencje.
Kanaryjczycy nawet dziwią się skalą pomocy nie pojmując, skąd rząd ma na to środki.
Pytam o maseczki. Dlaczego na prawie pustej promenadzie czy przy basenie wszyscy w prawidłowo noszonych maseczkach? Polscy przewodnicy tłumaczą, że przepisy są rygorystycznie egzekwowane. Za niestarannie nałożoną maskę od razu mandat 100 euro, za odmowę założenia 600 euro, lub więcej. Recydywiści popłacili już nawet 6 tysięcy euro za mandaty. Godzinę policyjną zniesiono dopiero w ubiegłym tygodniu. Gdy ilość infekcji wzrośnie do określonego pułapu, obostrzenia mogą się nasilić. Mieszkańcy po prostu się boją. Poza tym Hiszpanom bliskie jest donosicielstwo i posłuszeństwo wobec władzy.
Rygor w prawie pustym hotelu wygląda groteskowo. Tylko przez pierwszą godzinę spędzoną w ogrodzie przy basenie, cztery razy obsługa hotelu zwracała mi uwagę, że maseczka na brodzie, to tutaj nie przejdzie.
Przed wejściem do restauracji dezynfekcja rąk i foliowe rękawiczki. Obsługa jest wręcz agresywna, gdy robisz coś nie tak. Nie jest to miłe. To jest nawet absurdalne. Żeby przylecieć do Hiszpanii trzeba mieć ważny test i to nie antygenowy, tylko molekularny czyli PCR. Praktycznie można przyjąć, że w hotelu są tylko zdrowi, nie ma jak się zarazić. Utrzymując tak rygorystyczne przepisy, gospodarze wręcz zniechęcają do przylotu na Kanary. A może właśnie o to chodzi. Może wygodniej żyje się na zasiłku?
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.