Prezes linii lotniczej Ryanair Michael O'Leary we wtorek 15 czerwca odpowiadał na pytania posłów z komisji transportu brytyjskiej Izby Gmin. Przesłuchanie dotyczyło wydarzeń z maja, kiedy samolot Ryanaira lecący z Aten do Wilna został zmuszony do lądowania na lotnisku w Mińsku. Następnie białoruskie służby aresztowały podróżujących na pokładzie opozycyjnego blogera Ramana Pratasiewicza i jego partnerkę.
Według szefa Ryanaira pilot samolotu został ostrzeżony, że na pokładzie jest bomba, która wybuchnie, kiedy samolot przekroczy litewską granicę. Kontrola ruchu lotniczego w Mińsku miała zapewniać pilota, że otrzymała „wiarygodne groźby, że jeśli samolot wejdzie w litewską przestrzeń powietrzną lub spróbuje wylądować na lotnisku w Wilnie, bomba na pokładzie zostanie zdetonowana”.
Szef Ryanaira: Wieża twierdziła, że nie może dodzwonić się do Polski
Michael O'Leary przyznał też, że pilot „wielokrotnie” prosił o rozmowę z centrum kontroli operacyjnej Ryanaira, ale białoruskie służby fałszywie twierdziły, że to niemożliwe, bo centrum Ryanaira w Polsce „nie odbiera telefonów”.
O'Leary tłumaczył brytyjskim parlamentarzystom, że loty w tym rejonie byłyby normalnie kierowane do Polski lub krajów bałtyckich. Jednak kiedy pilot zapytał, jaki jest poziom zagrożenia, powiedziano mu, że to czerwony alarm. To zdaniem szefa Ryanaira „nie dało alternatywy” pilotowi i nie miał innego wyjścia, jak wylądować w Mińsku.
Po wylądowaniu samolotu załoga samolotu miała być też przymuszana do potwierdzenia na nagraniu, że dobrowolnie skierowała się do Mińska, ale odmówiła tego.
O'Leary nazwał incydent „zamierzonym naruszeniem” globalnych przepisów lotniczych.
Czytaj też:
Pratasiewicz na konferencji białoruskich władz. Symboliczna reakcja dziennikarzy BBC