To, że politycy co innego mówią a co innego robią, nikogo już nie dziwi. Trump wypowiadał się z przyjaźnią i uznaniem o Rosji, ale jego administracja grała z Moskwą twardo jak żadna od czasów Ronalda Reagana. Joe Biden, pewnie z chęci odróżnienia się od niesławnego poprzednika, robi dokładnie odwrotnie. O Rosji i jej przywódcy wypowiada się tak twardo, że aż włosy czasami stają dęba, a jednocześnie jego administracja robi Putinowi rozmaite kosztowne prezenty.
Szczyt genewski, który pokaże światu, a przede wszystkim poddanym Putina w Rosji, jak wielki i niezwyciężony jest ich dyktator jest tego najlepszym dowodem. Biały Dom doskonale zdaje sobie sprawę, że poza wizerunkową nobilitacją dla Putina żadnego przełomu w relacjach z Kremlem z tego nie będzie. Oba kraje zgadzają się ze sobą jedynie w sprawie ograniczenia arsenałów broni masowego rażenia. Jest to jednak zimnowojenny relikt. Dobrze wypada w mediach, ale do prowadzenia współczesnych konfliktów, w cyberprzestrzeni, czy za pomocą wojen zastępczych nie jest do niczego potrzebny. Dlatego można się nim pobawić jako fałszywym zwiastunem pojednania.
We wszystkich pozostałych kwestiach, od agresywnych działań Rosji w Europie, po współpracę z Iranem i cyberataki przeciwko USA, nie ma łatwej płaszczyzny porozumienia.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.