W nocy z niedzieli na poniedziałek 5 lipca na Morzu Kaspijskim zaobserwowano blisko 100-metrowy słup ognia i usłyszano potężny wybuch. Władze Azerbejdżanu błyskawicznie zapewniły, że chodziło o naturalne zjawisko, a nie eksplozję gęstej w tej okolicy infrastruktury naftowo-gazowej. Własne oświadczenie wydał też państwowy koncern paliwowy SOCAR, mówiąc o „normalnym działaniu” instalacji, których nie uszkodziła erupcja wulkanu.
Azerbejdżańskie służby wysłały nad Morze Kaspijskie śmigłowce, dla lepszej oceny skali oraz skutków erupcji. One również zapewniły, że to naturalne zjawisko nie stanowi zagrożenia dla życia ludzkiego czy rozwiniętego w tym kraju przemysłu wydobywczego. Opublikowano też nagranie ze śmigłowca, ukazujące ślady krateru i dogasające płomienie na niezamieszkanej wysepce Dashli, leżącej około 30 km od wybrzeża dystryktu Salyan.
Rosyjski instytut geologiczny wyliczył, że w Azerbejdżanie znajduje się około 1700 wulkanów błotnych. Zlokalizowane są głównie pod powierzchnią ziemi i dnem morskim. Charakteryzują się tym, że zamiast lawy, wyrzucają na powietrze głównie błoto (mieszaniny wody, iłu, piasku itd.) oraz łatwopalne gazy.
Komentujący to zdarzenie internauci zwracali uwagę, że zaledwie 24 godziny wcześniej morze zapłonęło w Zatoce Meksykańskiej. Wówczas z wszystkiego tłumaczyć musiał się meksykański koncern paliwowy PEMEX. Przypominali też, że w Azerbejdżanie ropa i gaz wydobywane są z dna morza od ponad stu lat. Na dnie znajduje się więc wiele przestarzałych i niekoniecznie odpowiednio zabezpieczonych instalacji. Fakt ten od dawna wywołuje zaniepokojenie ekologów.
Czytaj też:
Meksyk: Co najmniej 30 osób rannych w wyniku eksplozji rurociągu