Całą wizytę premiera zdominowały dwa tematy: konstytucja europejska i rzekoma polska homofobia. Czyli stały zestaw. O konstytucji i polskiej pozycji rozmawiał premier i w Komisji i w Parlamencie, z jego przewodniczącym Hansem Gertem-Poeteringiem. Kaczyńskiemu należą się tu brawa za spryt. Choć przyznał, że dla Polski rozwiązania zawarte w obecnym projekcie konstytucji (głównie tzw. podwójny system liczenia głosów) są niekorzystne i spychają nasz kraj do europejskiej trzeciej ligi, nie odrzucił samej konieczności reanimowania konstytucji. Powiedział tyle, że właściwie każdy był zadowolony. Wypowiedzi Poeteringa brzmiały tak, jakby polski premier był niemal euroentuzjastą. Żadna jednak polska deklaracja w tej sprawie nie padła.
Tak, jak dawniej mówiło się o pogodzie, tak teraz w Brukseli z polskimi politykami rozmawia się o homofobii. Temat delikatnie poruszyła w czasie lunchu komisarz Walstroem, premier nie tylko postarał się rozwiać wątpliwości, ale i zaprosił komisarz do odwiedzenia Polski i klubów gejowskich. W ostrzejszej formie problem pojawił się na konferencji prasowej, gdzie dziennikarz włoskiej "La Stampy" w jednym pytaniu połączył "prześladowania nauczycieli gejów", lustrację i oskarżenie gen. Jaruzelskiego, określając to wszystko słowem inkwizycja. Kaczyński po raz kolejny musiał przypominać, że w Polsce nigdy nie było prześladowań gejów, a gen. Jaruzelski wcale nie jest niewinnym, szykanowanym emerytem, ale korzysta z wszelkich dobrodziejstw należnym byłym prezydentom.
Kaczyński nie składając żadnych wiążących deklaracji i zarazem niczego definitywnie nie odrzucając, zostawił sobie w Brukseli otwarte drzwi.