Pierwsze informacje o zaginięciu przekazywał Biełsat. Jak czytaliśmy, Iryna Słaunikawa, przedstawicielka Biełsatu na Białorusi i jej mąż Alaksandr Łojka byli na pokładzie samolotu z Egiptu, który wylądował w Mińsku o godz. 2 w nocy z piątku na sobotę 30 października. Małżeństwo nie pojawiło się jednak w hali przylotów, co zgłosił ojciec Słaunikawej, który czekał na córkę i zięcia. Słaunikawa i jej mąż wracali z wakacji.
– Dowiedzieliśmy się, że Iryna i jej mąż Alaksandr zostali przewiezieni do aresztu przy ul. Akreścina – powiedziała w rozmowie z PAP dyrektor TV Biełsat Agnieszka Romaszewska. – To katownia, tam torturują więźniów – mówi.
Aresztowni z powodu tajemniczego wykroczenia
– Zaczyna się od tego, że kiedy taki polityczny więzień wchodzi do celi, to funkcjonariusze zabierają z niej wszystkie materace, żeby spał na gołych dechach. Nie ma szans, żeby taka osoba dostała paczkę. Był przypadek, że w celi, w której siedziały kobiety, został rozlany chlor – relacjonowała.
Służby twierdzą, że małżeństwo zostało aresztowane z powodu wykroczenia. Nikt jednak nie ujawnia, o jakie wykroczenie ma chodzić. Jak wskazuje Romaszewska, białoruskie służby są znane z praktyki nagłej zmiany zarzutów z błahych przewinień administracyjnych w poważne zarzuty karne. Często „wykroczenie” to tak naprawdę tylko pretekst do aresztownia bez wyraźnego powodu. Romaszewska dodaje przy tym, że na Białorusi nie panuje już „tylko” reżim, ale terror, jak za czasów stalinowskich. – Tam można pójść siedzieć dosłownie za wszystko – podkreśliła.
Czytaj też:
Napięta sytuacja na granicy polsko-białoruskiej. Najnowszy raport Straży Granicznej