Tony Blair ustanawia rekord świata w długości odchodzenia z urzędu premiera.
O Gordonie Brownie mówi się jako o premierze Wielkiej Brytanii mniej więcej od dwóch lat. W grudniu 2005 roku Michael Howard (lider opozycyjnych konserwatystów) zapowiadał natychmiastowy koniec rządów Tony'ego Blaira. We wrześniu ubiegłego roku sam Blair potwierdził, że w ciągu roku ustąpi ze stanowiska. Teraz przecieki z Downing Street przekazują, że nastąpi to na początku maja.
Wątek dymisji Blaira znudził się każdemu zanim jeszcze do niej doszło. Bo tak naprawdę niewiele osób kategorycznie żąda jego ustąpienia. Blair okazał się świetnym szefem rządu. Sposób, w jaki zreformował brytyjską lewicę, stał się już kanoniczny i ten model naśladuje wiele krajów (m.in. Niemcy za czasów Gerharda Schroedera). Do tego za jego rządów Wielka Brytania bardzo efektownie rozwija się gospodarczo, a Londyn stał się prawdziwą stolicą świata wyprzedzającą Nowy Jork.
Oczywiście, rządzący od 1997 roku Blair miał sporo wpadek. Największa to raport wywiadu (wyliczano w nim rzekomą broń masowego rażenia posiadaną przez Saddama Husajna), który stał się podstawą do ataku na Irak, oraz skandal ze sprzedażą tytułów szlacheckich. Jednak tak naprawdę powodem ustąpienia Blaira jest zmęczenie. Sprawowanie przez dziesięć lat tak stresującej posady może wykończyć każdego – i po Blairze widać, że ma dość. Dlatego powinien ustąpić miejsca gotującemu się do boju Brownowi. Zrobił wystarczającą dużo i miejsce w podręcznikach historii ma już zagwarantowane.