Szerokie białoruskie tory od kilkudziesięciu godzin są zapchane obładowanymi pociągami. Kolejowe lawety z rosyjskimi czołgami i transporterami opancerzonymi zaobserwowano m.in. w Orszy, Mińsku i Brześciu. Ruch jest także na białoruskich drogach, pełnych wojskowych ciężarówek na rosyjskich numerach rejestracyjnych. Jedną z takich kolumn widziano pod Mozyrem, mniej niż 50 km od granicy z Ukrainą.
Szacuje się, że w tej chwili do kraju Aleksandra Łukaszenki zmierza, lub już tam jest, nawet 10 tys. rosyjskich żołnierzy. Niektórzy z nich wrócili po krótkiej nieobecności – jesienią brali udział w głośnych manewrach „Zapad 2021”. Inni przebyli zatrważającą drogę.
– Na Białoruś przybywają jednostki Wschodniego Okręgu Wojskowego Rosji ze standardowym wyposażeniem – poinformował rosyjski wiceminister obrony Aleksander Fomin.
Wschodni Okręg Wojskowy obejmuje najdalsze, azjatyckie kresy Rosji, przy granicy z Mongolią i Chinami. Przerzucenie tysięcy żołnierzy i ton sprzętu 5 tysięcy kilometrów na zachód jest nie tylko skomplikowane, ale i bardzo kosztowne. Nie tylko na Ukrainie próbują ustalić, po co naprawdę Władimirowi Putinowi tyle wojska na Białorusi.
Bo może chodzi o atak na ich wspólnego sąsiada, a może o coś zupełnie innego.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.