Władimir Putin, pod przykrywką przeprowadzenia „specjalnej operacji wojskowej” w Donbasie, podjął decyzję o ataku na Ukrainę Ukraińskie władze zamknęły już przestrzeń powietrzną i wprowadziły stan wojenny. Pod ostrzałem Rosji znalazły się m.in. Kijów, Odessa i Charków, a później pojawiły się doniesienia o atakach we Lwowie. Ukraińska straż graniczna poinformowała, że kolumna rosyjskich czołgów wjechała do ich kraju przez to, że przed nimi pojawiły się samochody z symbolami OBWE. W jednym z raportów dodano, że Rosja „próbuje przeprowadzić atak sprzętem lotniczym i wojskowym bez rozpoznawalnych znaków".
Piotr Barejka, "Wprost": Jak wygląda teraz sytuacja we Lwowie?
Katarzyna Łoza, mieszkanka Lwowa: Władze mówią, żeby zachować spokój, ale są obawy. Ze szkoły dostaliśmy informację, co dzieci powinny mieć przy sobie na wypadek ewakuacji. Trwa mobilizacja wojskowa, wiele osób otrzymało wezwania. Nikt się nie spodziewał takiego scenariusza. Najgorsze mówiły o Kijowie, a mamy sygnały z Łucka, Stanisławowa, Iwano-Frankowska, że tam spadały pociski. Sytuacja zmienia się z minuty na minutę. Nie wiadomo, jak się rozwinie.
Pojawiały się informacje, że nawet pod Lwowem spadały pociski.
U nas nie było słychać eksplozji. Nie wiem, na ile to jest potwierdzona informacja, bo trzeba być bardzo ostrożnym. Słuchamy radia, oficjalnego kanału, gdzie co chwilę powtarzają, żeby tylko z oficjalnych źródeł czerpać informacje. To też element wojny, że jest ogromna dezinformacja. Chociaż nad ranem słychać było syreny, więc możliwe, że to się działo.
Co pani czuła, gdy dotarły pierwsze informacje o tym, że Rosjanie wkroczyli na Ukrainę?
Czujemy się trochę jak bohaterowie książek z czasów II wojny światowej. Każdy czytając te wspomnienia zastanawiał się, jak ludzie się czuli w momencie, kiedy wybuchła wojna. I człowiek się nie dowie, dopóki się nie znajdzie w tej sytuacji. Z jednej strony byliśmy zaskoczeni, ale z drugiej spodziewaliśmy się tego. Uprzedzano nas, że w ciągu 48 godzin może dojść do inwazji.