Agnieszka Szczepańska, „Wprost”: Partia Viktora Orbana jest liderem w sondażach przedwyborczych. Coś jeszcze może zmienić się na ostatniej prostej?
Andrzej Sadecki: Gdy wybuchła wojna, wielu komentatorów uważało, że kluczenie Orbana w sprawie Ukrainy odmieni losy kampanii. Węgierski premier przez ostatnią dekadę mocno zacieśniał relacje z Rosją, a krótko przed inwazją, pojechał na spotkanie z Putinem, zapewniając, że rosyjski prezydent jest wiarygodnym partnerem. Wybuch wojny pokazał, że jest odwrotnie. Dlatego opozycja miała szansę na wypunktowanie współpracy z Rosją, bo przecież stała się ona obciążeniem dla Fideszu.
Ale tak się nie stało. Dlaczego?
To wynika z umiejętności Fideszu narzucenia swojej narracji, a także przewagi w mediach, którą doskonale wykorzystują. Narracja Orbana była prosta: Węgry powinny się trzymać z daleka od wojny. W trosce o bezpieczeństwo obywateli nie zgodził się też na dostarczanie broni do Ukrainy. A jednocześnie nie bojkotował sankcji nakładanych przez UE czy decyzji NATO. W ostatnich dniach kampanii znacznie uprościł przekaz: Albo wygramy my i będzie pokój, albo opozycja – i Węgry zostaną wciągnięte do wojny.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.