Przypomnijmy: w 2014 r. przeprowadzono referendum w sprawie niepodległości Szkocji. Za pozostaniem w składzie Zjednoczonego Królestwa opowiedziało się wówczas 55 proc. Szkotów. Choć od tamtego wydarzenia nie minęła nawet dekada, zwolennicy niepodległości nie zamierzają składać broni.
To samo pytanie, co osiem lat temu
Jak donosi brytyjska telewizja BBC, premier Szkocji Nicola Sturgeon skierowała do premiera Wielkiej Brytanii Borisa Johnsona wniosek o zgodę na kolejne referendum. Zaproponowany przez nią termin to 19 października 2023 r.
Sturgeon poinformowała, że jej rodacy mieliby odpowiedzieć na dokładnie tak samo sformułowane pytanie, jak osiem lat temu: „Czy Szkocja powinna być niepodległym krajem?”.
Niezbędna zgoda rządu w Londynie
Warto wspomnieć, że wniosek do premiera „wyższego szczebla” nie jest żadną kurtuazją. Zgodnie z brytyjskim prawem, referendum jest możliwe po spełnieniu określonych przesłanek, ale formalną zgodę na jego przeprowadzenie musi wyrazić rząd w Londynie.
Szkocka premier podkreśla, że jej inicjatywa musi być „bezdyskusyjnie zgodna z prawem”. Jednocześnie zapowiada, że w razie braku zgody zwróci się do Sądu Najwyższego o wydanie rozstrzygnięcia, czy referendum mimo tego można przeprowadzić.
"Będziemy mieli silniejszą gospodarkę i silniejszy kraj razem"
Rząd w Londynie skomentował, że przeanalizuje przedstawioną propozycję, ale stoi na stanowisku, że „teraz nie czas” na kolejny plebiscyt w Szkocji.
– Przeanalizujemy to bardzo uważnie i odpowiednio zareagujemy. Myślę, że kraj powinien skupić się na budowaniu silniejszej gospodarki. To właśnie robimy. Z pewnością uważam, że będziemy mieli silniejszą gospodarkę i silniejszy kraj razem – tłumaczył premier Johnson.
Jego stanowisko nie jest żadnym zaskoczeniem dla brytyjskiej opinii publicznej. Johnson wielokrotnie odrzucał wezwania do przeprowadzenia kolejnego referendum. Jednak to nie niechęć Johnsona może przekreślić plany szkockiej premier, tylko sama społeczność, na czele której stoi.
Sondaże nie wykazują przewagi zwolenników niepodległości
Według prof. Johna Curtice'a, który jest specjalistą ds. sondaży, ostatnie badania nie wykazują, by ponad połowa Szkotów chciała pogrzebać Wielką Brytanię, u której podstaw legła zawarta w 1707 r. unia angielsko-szkocka.
Curtis tłumaczy, że za niepodległością opowiada się średnio 48 proc. Szkotów, po wykluczeniu ankietowanych, którzy wybrali opcję „nie wiem”.
– To, czego nie chcę zrobić, czego nigdy nie zrobię, to pozwolić, by szkocka demokracja była więźniem Borisa Johnsona lub jakiegokolwiek premiera – skwitowała Sturgeon.
„Fiksacja na rzecz rozbicia kraju”
Niechętnych usilnym staraniom na rzecz przyszłorocznego referendum można odnaleźć także wśród czołowych szkockich polityków. Na przykład Douglas Ross, przywódca szkockich konserwatystów argumentował, że kolejne referendum byłoby „niewłaściwym priorytetem” i utrudniłoby odbudowę Szkocji po pandemii koronawirusa.
Z kolei Alex Cole-Hamilton ze szkockich Liberalnych Demokratów określił działania Sturgeon jako „przerażające marnotrawstwo energii” oraz „fiksację na rzecz rozbicia kraju”.
Tendencje odśrodkowe w Irlandii Północnej?
Na koniec warto dodać, że kwestia ewentualnej niepodległości Szkocji to niejedyna bolączka rządu Zjednoczonego Królestwa. Majowe wybory do parlamentu Irlandii Północnej wygrała partia partia Sinn Féin (pol. My sami). Jej głównym celem jest zjednoczenie wspomnianej brytyjskiej prowincji z Irlandią.
A szanse na zrealizowanie go wrosły w ostatnim czasie. Składają się na to dwa czynniki. Po pierwsze, to efekt zmian demograficznych. Udział republikanów w północnoirlandzkim społeczeństwie zwiększa się. Republikanie to zwolennicy zjednoczenia Zielonej Wyspy, którzy są etnicznymi Irlandczykami i katolikami.
Po drugie, większość mieszkańców prowincji była przeciwna wystąpieniu z Unii Europejskiej. Ten krok poparła jednak większość unionistów, czyli zwolenników pozostania Irlandii Północnej w składzie Zjednoczonego Królestwa. To społeczność protestancka, której przodkowie byli osadnikami przybyłymi z Anglii i Szkocji.
Czytaj też:
Spór na linii Londyn-Bruksela. „Jesteśmy przekonani, że postępujemy zgodnie z prawem”