Rosjanie spalili krowy żywcem, ukradli dojarkę. „Przynajmniej nasz traktor przyprowadził tu ruski czołg”

Rosjanie spalili krowy żywcem, ukradli dojarkę. „Przynajmniej nasz traktor przyprowadził tu ruski czołg”

Ljubow w swoim gospodarstwie
Ljubow w swoim gospodarstwie Źródło: Wprost / Karolina Baca-Pogorzelska
Ljubow Żłobina 26 marca miała urodziny. Małaja Rohań, wieś w obwodzie charkowskim, gdzie prowadzi gospodarstwo rolne, właśnie tego dnia znalazła się pod największym od trwającej od miesiąca okupacji ostrzałem. – Płonęły krowy, cielaki, prosiaki, barany. Zwierzęta krzyczały, wyły, a ja nie mogłam im pomóc. Zatkałam uszy, płakałam i krzyczałam razem z nimi, nie z powodu finansowego, ale moralnego – mówi „Wprost” rolniczka, zootechnik, która dziś oprócz szukania 50 tys. euro na odbudowanie swojego gospodarstwa jeździ po okolicznych wsiach i dowozi ludziom chleb i mięso.

Małaja Rohań to wieś na wschód od Charkowa. Rosjanie stacjonowali tam miesiąc, od 27 lutego do 27 marca. Gospodarstwo Żłobinów jest zaraz na wjeździe do wsi. Dziś przy tabliczce z nazwą wisi ukraińska flaga, ale niedawno jeszcze stali tu okupanci ze swoim sprzętem.

– „Wyzwoliciele” - zaczyna Ljubow Żłobina, rzucając przekleństwo - zapukali do nas i powiedzieli, że teraz będą tu stacjonować.

– A ja powiedziałam „po moim trupie”. Oni, że da się zrobić. Mieli czołgi, BTR, moździerze i wiele sprzętu, a ja przestraszonych sąsiadów, w tym matkę z ośmiomiesięcznym dzieckiem. Co było robić

– mówi Ljuba.

Rosjanie żądali mleka, mięsa, jajek, ale skutecznie udawało się jej racjonować im jak najmniejsze porcje. Za to jak zabrali cukier, to cały, jaki znaleźli. – Ukradli nawet elektryczną dojarkę, choć naprawdę nie wiem, na co im była, nie odnalazła się do dziś – mówi „Wprost” rolniczka.

Źródło: Wprost