Na resztce tego, co było kiedyś mieszkaniem stoi kanapa. Z boku tego, co było kiedyś blokiem mieszkalnym wystaje rower. Zza gruzowiska dostrzec można plac zabaw. A na czymś, co kiedyś było parapetem, stoi pianka do golenia. Na stercie uprzątniętego już gruzu leży biblia, obok zakrwawiony mundur. Kawałek dalej but. Plecak. A obok damska torebka. Kłębowisko betonu, prętów, ubrań, osobistych rzeczy.
Atak na Czasiw Jar. Wśród ofiar 9-latek
W ubiegły piątek wieczorem trzy rosyjskie Iskandery przyleciały na ulicę Południową w Czasowym Jarze. Dwie rakiety uderzyły w jeden blok, druga zahaczyła o kolejny po przeciwnej stronie ulicy. Zerwała dach i uszkodziła kilka mieszkań. Tu jedna osoba została ranna.
Ale w bloku, w który uderzyły dwa kolejne pociski, doszło do jednej z większych masowych tragedii na tej wojnie. Zginęło 48 osób, w tym 9-letni chłopiec, który w piątek został pochowany. 9 osób udało się uratować. Ich stan jest stabilny, ale wciąż są w szoku. Jedna z rannych osób przebywała pod gruzami ponad 30 godzin – w wokół niej leżały trzy ciała.
Arcytrudna akcja ratunkowa
Na miejscu ubiegłotygodniowej tragedii spotkaliśmy się z szefem miejscowej straży pożarnej (76. jednostka) Hryhorijem Roweńskim, który przez cały czas, z kilkugodzinnymi przerwami na odpoczynek, brał udział w tej arcytrudnej akcji. Specjalnie dla „Wprost” opowiedział o jej kulisach.