Rodzinne schronisko prowadziła 42-letnia Emma Frowen, która czasami przyjmowała do niego na przechowanie także psy znajomych, udających się na wakacje. Jej mały biznes spotkał się jednak z trudną do wytłumaczenia nienawiścią. Nieznany sprawca oblał benzyną i podpalił psy znajdujące się pod opieką kobiety i jej rodziny. W powstałym pożarze spłonęły dwa buldogi francuskie, ciężarny cocker spaniel, trzy charty i jeden kundel.
– Patrzyliśmy, jak płoną szopy, w których znajdowały się psy. Płomienie sięgały tak wysoko jak nasz dom. Wszystko było w ogniu – opowiadała dziennikarzom. – Mój syn próbował kopniakami otworzyć drzwi, wyrwać je rękami, ale poparzył sobie dłonie – mówiła dalej. Również jej drugi syn uległ poparzeniom, kiedy ruszył na pomoc zwierzętom. Przeżył jedynie jeden pies. Z racji na 80 proc. poparzeń jego ciała, trzeba go było uśpić.
– Kiedy przyjechała straż pożarna przyjechała, wciąż było słychać wycie psów. Chwilę później nie było słychać już niczego. Wszystkie były martwe – opowiadała wstrząśnięta kobieta. Po wszystkim nie pozwolono jej wejść, by mogła przykryć ciała zwierząt podarowanymi jej kocami i prześcieradłami. Z uwagi na zniszczenia, zawalić mogła się konstrukcja dachu.
– To był podły, chory atak. To było coś okropnego, absolutnie okropnego. Moje dzieci są załamane. Brak nam słów – komentowała właścicielka schroniska. Według opisu lokalnych mediów, płakali też policjanci, biorący udział w interwencji. Funkcjonariusze rozpoczynający śledztwo nigdy nie widzieli czegoś podobnego. Podkreślali, że nie będą czuli się bezpieczni, dopóki nie zamkną za kratami odpowiedzialnych za podpalenie osób.
Czytaj też:
Pijana matka zamykała dziecko pod podłogą. Policja odkryła brudny, ciasny schowek